Stek banałów i komunałów spod znaku Paulo Coelho w efektownej szatce. I może jeszcze jakoś bym to przetrawił, gdyby nie to, że film składa się praktycznie z samych klisz filmowych [nie chodzi mi o celuloid ;) ], jak np. bezczelna zżyna z "Łowcy androidów" - chyba, że to miała być część "postmodernistycznej gry"? To prawda, film ma momenty, w których potrafi zadziwić, ale pomimo tych wszystkich wywijasów fabularnych i wizualnych jest zaskakująco przewidywalny i nudny. Naprawdę trudno było mi dotrwać do końca seansu - a w przypadku tego typu filmów to grzech śmiertelny.
faktycznie dużo tu klisz. jest coś z matrixa, coś z guya ritchie (brytole z akcentem), coś z avatara, robin hooda oraz "piratów z karabiku". ale oglądało się ok.
A ze starszych tytułów, np. "Lot nad kukułczym gniazdem", filmy sensacyjne z lat 70-tych (jak np. „Wszyscy ludzie prezydenta”, „Trzy dni Kondora”, „Rozmowa” czy „Syndykat zbrodni”), różne dystopie sci-fi i po prostu wątki, sceny i rozwiązania fabularne eksploatowane po wielokroć w historii kina.
No przykro mi, ale jeżeli sam nie zrozumiałeś filmu, to nikt nie ma zamiaru Ci tego tłumaczyć.
... a zwłaszcza Flashback_, który chodzi po dyskusjach i jedyne co potrafi, to wymądrzać się i pisać jacy to wszyscy dookoła są głupi, skoro wyciągnęli inne wnioski z tego filmu lub inaczej coś zrozumieli (jednocześnie nie podając uzasadnienia, bo przecież każdy powinien sam zrozumieć). Wystarczy napisać, że wg. Ciebie to jest film o reinkarnacji i się zaraz zacznie jazda :D
Po prostu nie rozumiem, skąd wniosek, że jest to film o reinkarnacji i chcę się dowiedzieć. Film jest dość trudny, bo łatwo można się pogubić w czasoprzestrzeni, ale samo przesłanie jest całkiem banalne. Nie potrzebna jest tu żadna interpretacja (w filmie nie pada słowo reinkarnacja), bo postacie same podały nam przesłanie w postaci różnych, wypowiedzianych przez nie sentencji. Jeśli ktoś uważa, że film mówi o reinkarnacji to w porządku, ale to już jest nadinterpretacja.
Reinkarnacja jest tylko "rozumieniem" książki przez reżyserów. Oni stwierdzili, że tak będzie ciekawiej. Dlatego osoby nieznające książki również to mogą dostrzec. Ja ją czytałam i żadnej wzmianki o reinkarnacji nie ma. Dodatkowo pisarz sam mówił w wywiadzie, że w nią nie wierzy i żeby się nią nie sugerować w książce.
Dla mnie reinkarnacji tam nie ma... raczej przedstawienie typów osobowościowych, które w każdym czasie i miejscu mogą być do złudzenia podobne do siebie (i podobnie na siebie wpływają - ta muzyka która przetacza się przez czas i łączy ludzi). Ale aktorzy grający te same role niestety sugerują nadinterpretację reinkarnacyjną.
Dla mnie głównym motywem jest obraz wyzwolenia jednostki, dążenia do wolności na przykładach bardzo różnych sytuacji. Reinkarnacji nie odczułem mocno, ale odczuwalne są motywy zatarć czasowych miedzy bohaterami. Np rozmowa " przy ziółku" tego profesora, który się zakochał w dziennikarce Ray, jak powiedział, że gdy ją zobaczył... itd ;) Są jakby elementy buddyzmu i pamiętania przyszłych i poprzednich swoich wcieleń. Są podobieństwa w cechach bohaterów na przestrzeni lat, kultur i światów... Jednak wciąż, film o poświęceniu wszystkiego, na rzecz miłości, wolności i motywujący, do działania, nawet, jeśli chodzi o tylko jedną osobę ( Ratunek Sonmi, ratunek czarnoskórego niewolnika itd ) Według mnie, jest to bardzo dobre kino, choć nie ukrywam, że ludzie na sali zwyczajnie się nudzili >.< Ja wiem, że muszę obejrzeć go przynajmniej jeszcze trzy razy ;) Pozdrawiam i polecam
Ostatnią nadzieją dla ciebie pozostaje książka, chociaż powiem, że to film jest łatwiejszy od niej ;)
jak ja interpretuję ten film?:)) Jeden z piękniejszych cytatów "Niech Sonmi będą dzięki",.. "nie, to tobie dziękuję". Można wierzyć lub nie w wiele rzeczy, ale to tylko od nas zależy jak pokierujemy swoim losem. A życie to tylko tylko część cyklu, który powtarzamy i za każdym razem musimy dokonywać wyborów - tylko od nas zależy jak się potoczy nasze życie i czy zabobony, złe głosy, pieniądze, władza, wpływy, ograniczenia kulturowe i inne będą nami kierowały, czy też przekroczymy granice które stawiają nam inni i na które się godzimy bo "tak wypada", "bo taka musi być kolej rzeczy".... piękny i mądry film
Piszesz tak jakby połączenie sześciu różnych stylów w jednej historii to minus. Jak dla mnie to plus.
Ta różnorodność zupełnie mi nie przeszkadza. Akurat to uważam za plus filmu. Wydaje mi się tylko, że miejscami została przekroczona ta cienka granica między twórczą inspiracją a epigoństwem (zwłaszcza w segmencie z Somni).
Ja nie powiedziałbym że to epigoństwo ale raczej dosłowne odnoszenie się do typowych schematów danych gatunków. Atlas to połączenie sześciu dość standardowych opowieści które razem nabierają mocniejszego wydźwięku. Właśnie to mi się podoba, że te wątki, które widzieliśmy już tyle razy w kinie coś łączy. Poza tym twórcy Atlasu nawet nie kryli się ze swoimi źródłami, np. kiedy wydawca próbuje uciec to krzyczy drwiąco do pensjonariuszy "Zielona pożywka to ludzie!!!". Jest to bezpośrednie odwołanie do filmu w którym był wątek nieświadomego kanibalizmu pokazanego w przyszłości Somni.
Wiem, że nie pisałeś o epigoństwie - to ja tak uważam. Masz rację, że połączenie tak różnych wątków może robić wrażenie i nie jest złym rozwiązaniem - choć też nie tak oryginalnym, bo takich filmów łączących różne historie, także z różnych czasów jest już sporo (np. "Godziny", "Babel", "Rękopis znaleziony w Saragossie", "Źródło" Aronofskiego). Tyle, że tutaj cała ta konstrukcja mocno się chwieje - nielogiczne cięcia montażowe, bardzo luźne odniesienia, wciskanie trochę na siłę tych samych aktorów do różnych segmentów itd. Popatrz jak mistrzowsko to zrobił np. Daldry w "Godzinach", a może zrozumiesz o co mi chodzi.
Godziny widziałem lata temu więc nie mam się zbytnio jak odnieść. Zgodzę się co do tego że montaż w Atlasie powinien być spójniejszy, zwłaszcza jeśli chodzi o łączenie historii o domu starców (komediowej) z pozostałymi (raczej dramatycznymi).
Mi to w ogóle nie przeszkadzało, wręcz było to miłym akcentem. Dlaczego skoro inne wątki są dramatyczne, to ten też ma taki być? Moim zdaniem film dzięki temu zyskał taki trochę śmiech przez łzy - gdy starsi ludzie muszą "walczyć" o swoją wolność, ale w dosyć śmieszny(i też troszkę mało realny) sposób.
Nie zrozum mnie źle. Wątek z domem starców mi się podobał i zgadzam się z tobą że była potrzebna jakaś luźniejsza i zabawniejsza historia w tym filmie. Momentami jednak twórcy przeskakiwali ze sceny bardzo smutnej w wesołą i znowu w smutną. Nieraz czułem się jakby "wybity", trudno mi było się przestawić i na nowo wczuć w fabułę.
Dokładnie takie samo mam odczucie miszatujest. Często skakali, co wymagało naprawdę dużego skupienia, panowania nad własnymi emocjami i potrafienia od nowa wczuć się w powagę sytuacji. Szczerze powiem, że po seansie byłem trochę zmęczny psychicznie. Zwyczajnie - miałem dość myślenia... Ale film zapada w pamięci. Jest bardzo dobry.
No ok:) ja tego w ogole nie odczułam, ale obejrzę na pewno jeszcze raz i zwrocę uwagę :D choć wtedy to pewnie odczuję to, specjalnie myśląc o tym... :)
"Nielogiczne cięcia montażowe" - dzięki za cynk, strasznie mnie takie wtopy irytują. Żona mnie namawiała, ale po kilku minutach na forum czuję, że nie pójdę.
Przypominam, że film jest na podstawie książki, która została wydana na długo przed Avatarem i przed większością części Piratów. Autor jest Anglikiem, akcja dzieje się częściowo w Anglii więc brytyjski akcent aktorów raczej nie był nawiązaniem do innych filmów:)
A w ogóle, wskażcie mi film, który nie przypomina żadnego starszego dzieła. Chętnie obejrzę:D
Sufragan - ja mi się bardzo rzucił w oczy motyw z filmu " Wyspa " oraz ten wywiad, z Sonmi... Dosłownie widziałem w tym wywiadzię sceny z fimu " Mr.Nobody" .
Każdego roku kręci się tysiące filmów. Trudno w dzisiejszych czasach nakręcić scenę, która by nie przypominała jakiejś innej. Gdyby każdy reżyser silił się przede wszystkim na oryginalność swojego dzieła to współczesne kino byłoby nie do przetrawienia. Nie oznacza to, że jestem przeciwny nowatorstwu i świeżym pomysłom. Ale to że film przywodzi na myśł inne nie musi oznaczać, że jest to odgrzewanie starych kotletów. W takim razie nie miałoby już w ogóle sensu zabieranie się za filmy sensacyjne, polityczne, kryminały czy przygodówki.
Tu nie chodzi o to, że film jest kliszą czegoś, lub nie. Wg mnie umiejętnie wykorzystany cytat działa tylko na korzyść. W obecnych czasach faktycznie wszystko już zostało poruszone i umiejętność stworzenia czegoś nowego polega na tym, żeby te wszystkie rzeczy tak połączyć, żeby razem stanowiły nową całość. Silenie się na oryginalność poprzez pokazywanie czegoś w zupełnie oderwany od wszystkiego sposób, to prosty sposób na filmową (i nie tylko) porażkę. Przecież cała kultura powstaje poprzez odwoływanie się jedno do drugiego. Tzn nie ślepe odwoływanie się, ale odwoływanie się twórcze. Na podstawie czyichś idei tworzy się nową jakość. Inaczej się nie da.
UMIEJĘTNE wykorzystanie jak najbardziej. Jak napisałem wyżej, wydaje mi się, że w "Atlasie..."miejscami została przekroczona ta cienka granica między twórczą inspiracją a epigoństwem". Tak się akurat składa, że przed chwilą wróciłem z filmu "Holy Motors". Widzę w tym filmie pewne analogie do "Atlasu..." - zachowując oczywiście proporcje. Otóż w "HM" mamy właśnie czerpanie pełnymi garściami z historii kina, ale tutaj jest to twórcze i zaskakujące. Dokonuje się swoista dekonstrukcja, mylenie tropów, obnażanie naszych przyzwyczajeń jako widzów - wszystko z humorem, a nie z patosem, w sposób karykaturalny, a nie śmiertelnie serio, twórczo, a nie odtwórczo. Taka mała różnica.
Atlas chmur był patetyczny, owszem, ale nie w całości, było też wiele momentów które wyraźnie wskazują na pewien dystans twórców do swojego filmu. Co do bezczelnego zżynania z łowcy androidów - w takim razie trzeba nazwać bezczelnym zżynaniem wszystkie filmy osadzone w cyberpunkowych realiach. Po prostu Ridley Scott jako pierwszy przedstawil nam taki świat. Osobiście uważam, że Wachowscy przedstawili nieco odmienną, swoją wizję takiego świata, przede wszystkim w wydaniu bardziej orientalnym. W dodatku Wachowscy nie osadzają fabuły całego filmu w owym świecie, to tylko jedna z opowieści - moim zdaniem w takm wypadku zarzut o zżynanie jest wręcz absurdalny.
Braci Wachowskych rozumiałam, ale rodzeństwa Wachowskych już nie :) musieli palić niezłe zioło:) wzięli fragmenty z wielu dobrych filmów, w tym Matrix, , 5 element itd. spróbowali zrobić z tego kulkę ale zabrakło "kleju":). Oczywiście gra aktorska dobra, fajne przebrania, muzyka i zdjęcia super, ale po po wyjściu z sali dalej nie rozumiałam o co w tym naprawdę chodziło. Dobrze, ze bilet był w promocji za 15 zeta hi, hi
Przytoczę swoją teorię:
Dla uważnego widza, widoczna jest spójność obrazu raczej powiązanie bohaterów poprzez wspólne idee, cele, działania. Jako dowód przedstawić można powtarzający się motyw znamienia "komety", który pojawia się u paru bohaterów m.in dziennikarki Luisy, u tego wydawcy. Każda z postaci posiadająca te znamię walczy o przełamanie panujących konwenansów i reguł.
Nie doszukiwałbym się tutaj ukazania reinkarnacji i istnienia jakieś ponad czasoprzestrzennej duszy. Uważam, że autorzy chcieli pokazać niezmienność podstawowych wartości (miłość, piękno, prawda, dobro, wolność), że w istocie niezależnie od czasów i okoliczności walczymy o te same uniwersalne wartości i idee.
Uzupełnię swoją teorię fragmentem wypowiedzi użytkownika @sabalo
"Bohaterowie pojawiający się w różnych wcieleniach są pretekstem do ukazania
uniwersalności ludzkich doświadczeń.
Postaci w "Atlasie..." to archetypy, a ścieranie się tych archetypów w różnych otoczeniach
przynosi odmienne efekty.
Jeśli już chcemy powiązać "Atlas..." z filozofią, to nie jest on wyrazem zachwytu reinkarnacją i
filozofiami wschodu, a wariacją na temat koncepcji wiecznego powrotu Nietzschego. W
przeciwieństwie jednak do oryginalnej teorii, "Atlas..." zakłada istnienie wolnej woli i wpływu,
jaki jednostka może mieć na wszechświat (który tym razem nie jest niezmienny w każdym
cyklu)."
Nie zgodzę się co do tej wolnej woli w "Atlasie...". To tylko jedna ze sprzeczności w tym filmie. Dobrze wytłumaczył tę kwestię Bartosz Żurawiecki w swojej recenzji, dlatego pozwolę sobie go zacytować:
"Z „Atlasu chmur” przebija idea Wiecznego Powrotu (świat będzie się powtarzać w tej samej postaci nieskończenie wiele razy). Jesteśmy więc zdeterminowani, a nie wolni. Tyle, że nasze losy ustawia tutaj nie Pan Bóg, lecz Historia (Duch Dziejów?) i jej metafizyczne prawa. Po cóż walczyć, skoro wszelkie zmiany są iluzoryczne i krótkotrwałe? Potwierdza tę interpretację tytuł dzieła, odsyłający „w górę”, nie trzymający się ziemi, a nawet hasło reklamowe filmu: „Nic nie jest przypadkowe” (czy też, dosłowniej tłumacząc z angielskiego, „Wszystko jest ze sobą powiązane”). Jeśli tak, to my ludzie możemy jedynie szarpać się w sieci owych powiązań, na nic nie mamy realnego wpływu, bo „wszystko jest przeznaczeniem”. Koliduje taka koncepcja z antymetafizycznym ujęciem historii jako zespołu zmiennych, dynamicznych i jednak przypadkowych czynników, na które jednostki czy społeczeństwa wpływają poprzez swoją działalność - kształtują je, przeobrażają, ustawiają w innych niż dotychczas konfiguracjach".
Tak czytam i czytam, na myśl przychodzą mi słowa Filozofa Hegla " rzeczywistość dąży do wypełnienia sie idealna treścią"
Co to ma wspólnego filmem i wolną wolą? W filmie zawraca się uwagę na istnienie pewnych powszechników, idei, ponad czasowych, a dlaczego takie są? Istnienie schematów to nie wynik uwikłani i zniewolenia przez przeznaczenie ale przez prace naszego umysłu która jest uwarunkowana ewolucyjnie, dlatego można powiedzieć ze w ludziach nieistniejących za 5 milionów lat będzie coś z naszego schematu myślenia i pracy naszego umysłu. Zgodnie z teoriami psychologicznymi umysł składa się z kolejnych elementów nadbudowy, głęboko w środku działamy na poziomie jaszczurki czy innego zwierzęcia- to warstwa popędów i instynktów i tak dalej zgodnie Freudem chociaż by. Podsumowując - to człowiek wytwarza schematy w które sam popada nie zauważając ich i uznając za zewnętrzne i niezależne od niego, są one uwarunkowane pracą jego umysłu. Słowa - „Wszystko jest ze sobą powiązane” wyrajają po prostu istnienie człowieka który nie może uciec od samego siebie po mimo upływu czasu i przemian.
Jeden z lepszych filmów jakie widziałem w tym roku. Czas miął strasznie szybko mimo że trwa ponad dwie i pół godziny. To chyba pierwszy film w którym kilku aktorów gra kilkadziesiąt ról, co moim zdaniem wyszło genialnie. Bardzo polecam. Mnie wzruszył.
Jestem wprost zaszokowana tego typu komentarzami, bo film jest fenomenalny. Ma wszystko na swoim miejscu piękna muzyka, świetna gra aktorska, doskonale dobrane kostiumy, fabuła na początku wydaje się skomplikowana a potem wszytko idealnie się ze sobą łączy. Ma też głębie i przesłanie i rozmach tego filmu mnie powalił. Niektórzy uważają że brakowało tego jednego kulminacyjnego "wow", ale to dla mnie nie jest minus,ponieważ nie ogląda się tego filmu aż w końcu się rozwiąże ten czy tamten konflikt tylko przeżywasz każdą scenę. Jest to jedna historia, która składa się z mnóstwa mniejszych zależnych od siebie historii. Jest to jeden organizm, wszystko co robisz ma wpływ na innych i przyszłość. Najgorsze co mi się przytrafiło na tym w kinie to komentarze niektórych widzów np: "Nudy, wymęczyłem się", "Stracone pieniądze", "Spoko bajeczka". To tragedia jak film ma na przekazać coś otworzyć nam oczy, a ktoś po prostu zasypia na nim !!!!!!!! Wydaje się mi że ci ludzie nie są gotowi by poznać prawdę, wyjść poza ramy tego co jest udowodnione, znane i bezpieczne.
Dla mnie punktem kulminacyjnym był moment kiedy wygłoszona zostaje kwestia "All boundaries are conventions" . W momencie tym słyszymy wspaniały muzyczny temat, i widzimy że wszystkie postacie postanawiają działać, aby przeciwstawić się panującemu porządkowi świata. Jest to bardzo motywujący moment.
Byłbym wdzięczny za przybliżenie w czym upatrujesz głębię tego filmu. Że "wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni"? Ważne jest przekraczanie granic? Rasizm jest zły? Że mylą się Ci, którzy twierdzą, iż „Istnieje naturalny porządek rzeczy, nie wolno go zmieniać”? Że trzeba być dobrym i uczciwym? Itd. Oczywiście. Ale to jest właśnie ten stek banałów, "oczywistych oczywistości", o których wspomniałem w swoim pierwszym poście. Jakby tego było mało, padają one z ekranu wprost wypowiedziane, bo widz, dla którego ten film jest skrojony zapewne sam by do nich nie doszedł. Dlatego trzeba wszystko łopatologicznie tłumaczyć, nawet zawiłości scenariusza (jak np. scena, w której Somni dowiaduje się prawdy o "uniesieniu" - wszystko musi być opowiedziane, żeby nikt nie musiał sam myśleć. A tak poza tym film popada w tym wszystkim w sprzeczności - co wcale mnie nie dziwi, patrząc jakiej jakości jest to "filozofia".
Nie podobało Ci się? Wielka szkoda, widać nie jesteśmy aż tak głębocy i wysublimowani jak Ty. Trudno jakoś przeżyjemy. :) Generalnie ja spodziewałem się dobrze zrealizowanej, dobrze zagranej współczesnej baśni. Baśnie są lekko naiwne, często oczywiste i mają wzruszać w prosty sposób. Dostałem to czego chciałem i jestem zadowolony z seansu. Mój wewnętrzny pragmatyk byłby rozczarowany, ale nie po to poszedłem do kina, żeby patrzeć tam na wszystko przez mędrca szkiełko i oko. Mój wewnętrzny romantyk był wręcz zachwycony po seansie i to mi wystarczy by film oceniać wysoko. :)
Przemawia przez ciebie tyle jakiegoś gniewu nie wiem czegoś tak dołującego, że aż trudno czyta się twoje komentarze. Nie wytłumaczę ci gdzie znalazłam tą głębie, bo to jest coś co się czuje, a nie np; Oglądam ten film i nagle mówię "o znalazłam głębie" .
To jest takie wewnętrzne poruszenie o tym nie da się rozmawiać, a jeśli ty tego nie znalazłeś to jest mi cię szkoda, bo ten film poruszył mnie tak jak żaden inny.
Nie wiem gdzie wyczuwasz ten gniew, ale to zapewne też tylko kwestia, którą "się czuje" - tak, jak głębię. Widocznie ja nadaję na nieco innych falach. Pozdrawiam.
Niestety ale brakło mi czegoś w tym filmie ? Nie jest to arcydzieło ani nawet film wybitny - dobra gra aktorska, charakteryzacja oraz plenery nie zastąpią tego czegoś co miały filmy z wyższej póki. Nie było po seansie ani w końcówce filmu tego uniesienia kiedy czujesz że jesteś wzruszony lub totalnie zaskoczony.
Cóż, sam powtarzasz tylko oklepane banały, że coś jest oklepanym banałem spod znaku Coelho. Nie każdy film musi poruszać bardzo "głębokie" kwestie i nie każdy film takie kwestie poruszający jest z automatu dobry. Do banałów i komunałów typu "nie zabijaj" i "myj rączki" można bez trudu sprowadzić każdy film, nawet ten niby "głęboki". Co takiego łopatologicznego było w tej scenie z Sonmi? To logiczny ciąg zdarzeń, coś musiało ją pchnąć do tak desperackiego kroku. Mogli w ogóle pokazać pierwszą klatkę filmu i ostatnią, bo wszystko pomiędzy to łopatologiczne tłumaczenie "zawiłości scenariusza" we wszystkich innych filmach nazywane potocznie "fabułą".
W sumie to sie czesciowo zgadzam... ale nie do konca. Paulo nie trawie, ale dlatego, ze on widziwia. Pisze jakies dziwaczne zdania pod ktorymi kryja sie oczywistosci. Albo bzdury :P Tutaj nic sie za niczym nie kryje, wszystko podane jest na talerzu. Ale czy to zle? Film sie dobrze ogladalo, byl troche zamotany, ale to dobrze, czlowiek przynajmniej sie nie nudzil tylko probowal dotrzymac kroku. Ludzi dopatrujacych sie tam glebi, czy pozywki do przemyslen kompletnie nie rozumiem. Ale filmik byl calkiem spoko!
W filmie nie ma punktu kulminacyjnego, tak jak nawet w książce. Dodatkowym plusem książki jest to, że nie opowiada do końca, co się działo z postaciami, tak jak to pokazano w filmie. Połowa zakończeń jest wymyślona przez reżyserów. Ale cieszę się, że zostawione zostały otwarte zakończenia, przez co widz sam może sobie pogdybać ^^
No i znowu się z Tobą, snoopy, zgodzę. Pisałem już wcześniej, że ten film to banał i wydmuszka.
Do tego, o czym pisałeś, dochodzi brak logiki w niektórych pomysłach fabularnych. Pomysł z tzw. "mydłem" jest absurdalny, a kiedy opada kurtyna, mamy przed oczami kalkę Matrixa.
Pozdro
Może się mylę ale mi z mydłem skojarzyły się już raz popełnione grzechy ludzkości za czasów III Rzeszy. Więc niestety nie nazwałbym tego absurdalnym pomysłem. Pomijając fabułę dla mnie pomysł z aktorami grającymi wiele ról jest genialny, słyszałem głosy że strasznie upraszcza zrozumienie fabuły ale mi się podoba jak bardzo trafnie akcentuje podobieństwa w zachowaniach bez względu na czas i miejsce. Dla mnie osobiście film był ciosem w twarz z komentarzem: masz problem, poszukaj odpowiedzi w historii - ktoś już miał podobny i zapewne go rozwiązał. Może się mylę bo w końcu nie przeczytałem książki, może tam jest więcej odpowiedzi.. ale i to nadrobię ;)
Z tego co zrozumiałem, Sonmi jadły tylko mydło, które było produkowane z innych Sonmi. To absurd. Statystyczny mieszkaniec europy zachodniej zjada rocznie tonę pożywienia, a ile może ważyć jedna Sonmi? Debilny pomysł.
A ja się zastanawiam czy ktokolwiek z krytykujących "Atlas Chmur" o banały, miał tak naprawdę styczność z książkami Paulo Coelho.
W moim mniemaniu, tak chwalony przez Ciebie snoopy "Mr.Nobody" ma z nim więcej wspólnego ( bez urazy oczywiście) ;)
Myślę, że "Atlas.." zahacza o pewną uniwersalność, na tej uniwersalności oparte są najprawdopodobniej największe i najbardziej lubiane opowieści na świecie, humanitaryzm, miłość.. to tematy wokół których wszystko ciągle się kręci. Dla jednych wyświechtane, dla innych nie. Moim zdaniem, nie przekroczono tu jednak granicy dobrego smaku i zostałem nawet zaskoczony, jak przewrotnie Wachowscy potraktowali temat. Taki związek np. Soonmi z Hae, można w pewnym momencie podejrzewać o manipulacje ze strony tego drugiego partnera.