Twórcy tego obrazu postawi przed sobą niełatwe zadanie. Sześć równoległych wątków oddalonych od siebie w czasie i przestrzeni, do tego budowa klamrowa. Jakby nie było to wystarczająco ciężkie w realizacji to autorzy sami jeszcze sobie utrudniają. Zarówno za reżyserię jak i scenariusz odpowiadają trzy osoby. Co więcej film był kręcony równolegle przez dwie odrębne ekipy filmowe. Jedna podlegała Wachowskim, a druga Tykwerowi. Dlatego też Atlas Chmur jest podwójnym kompromisem. Z jednej strony należało pogodzić zawartość książki i możliwości przekazu kina, a z drugiej trzeba było połączyć rozbieżne wizje reżyserów. Niestety widać to w realizacji. Autorzy zdają się bardziej skupiać się na własnym wyobrażeniu swej cząstki filmu niż na spójności obrazu jako całość.
Należałoby także wspomnieć o zapowiedziach. Obiecały nam one film głęboki o zaskakującym przesłaniu. Postanowiłem zaryzykować i zaufać im przez co srogo się zawiodłem. Przez dwie bite godziny liczyłem na to, że poszczególne wątki będą się zazębiać. Kiedy uświadomiłem sobie, że tak nie jest to przez ostatnią godzinę seansu miałem skromną nadzieję na to, że w ostatniej scenie będzie jakieś podsumowanie, coś co połączy te historie. Nie chciałem uwierzyć, że te wątki są ze sobą niezwiązane. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że te zagadnienia przeplatają się bez celu. Niestety tak było.
Zwolennicy Atlasu Chmur oczywiście mówią co innego, ale ja nie widzę sposobności, by się z nimi zgodzić. Te sześć wątków nawet na moment nie zbliżają się ku sobie. Opowiadają one o niezwiązanych ze sobą historiach, a ludzie na siłę doszukują się związku między nimi. Faktyczne spoiwa wystąpiły w oszałamiającej liczbie trzech. Pierwszym był Rufus Sixsmith, który pojawił się w dwóch opowieściach, jednak w wątku Luisy Rey wystąpił mocno na siłę. Zrobiono z kochanka Frobishera fizyka atomowego byleby pokazać te połączenie. Tym naukowcem mógł być każdy, ale wtedy przecież historie nie połączyłyby się ze sobą. Drugim spoiwem jest Sonmi. Dlaczego akurat ona została boginią postapokaliptycznego świata? Dobre pytanie, ale bez odpowiedzi. Trzecim spoiwem jest Cavendish, który opisał swoją historię w filmie oglądanym przez Sonmi. Losowe połączenie co nie?
Poza tymi przypadkami nic się ze sobą nie łączyło, no może poza aktorami. Tutaj niby powinno się szukać właśnie sensu i przesłania, ale przykro mi bardzo, nie widzę go. Jak to nam podano na tacy ten obraz pokazuje „epicką historię ludzkości, w której konsekwencje działań ludzi wpływają na siebie wzajemnie poprzez przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, morderca zamienia się w wybawcę, a pojedynczy akt życzliwości wieki później kończy się rewolucją”. Niestety to tylko czcze gadanie. Motyw reinkarnacji czy jak niektórzy wolą wiecznego powrotu nie znajdują potwierdzenia w treści filmu. Czyny jednego wcielenia powinny odbijać się w następnym, ale tak nie jest. Co więcej kolejne inkarnacje są robione kompletnie losowo. Weźmy taką Halle Berry. Jest ona żydowską kochanką młodego muzyka, by w następnym wcieleniu stać się czarnoskórą dziennikarką. W jakikolwiek sposób to się ze sobą łączy? Albo Tom Hanks, raz jest aktorem grającym Cavendisha, a następnym razem jest tchórzliwym dzikusem. Jak to połączyć? Nie można, bo w ewolucji jego inkarnacji brakuje jakiejś tendencji. Raz jest zły, raz dobry, raz tchórzliwy, a raz epizodyczny. Nie można stwierdzić, że on ewoluuje w jakimkolwiek kierunku czy też wydarzenia z przeszłości oddziaływały na jego teraźniejszość, bo w każdym wystąpieniu grał kogoś zupełnie innego. Albo taka Bae Doona. Była Meksykanką, która zabiła tajniaka i w następnym wcieleniu została fabrykantem czy jak to ich określali. Dlaczego? Miała to być jakaś forma pokuty? Jeśli tak to czemu tylko ją
dosięgnęły konsekwencje? Hanks za podtruwanie pacjenta w drugim wcieleniu powinien zostać sowicie ukarany, o zadośćuczynieniu dla Weavinga aż strach pomyśleć. A właśnie, jedynie u Hugo widać było jakąkolwiek tendencję. Za każdym razem był zły, zawsze stawał naszym bohaterom na drodze. Dlatego wydawało mi się, że jest on kimś w rodzaju szarej eminencji, która chce uniemożliwić innym poznanie prawdy o wiecznym powrocie tudzież reinkarnacji, widziałem go jako kogoś podobnego do Matai Shanga z Johna Cartera, ale niestety się zawiodłem. On po prostu był schwarzcharakterami i tyle. Zastanawia mnie tylko ile mu zapłacili za taką kompromitację, bo mnie byłoby trochę głupio grać obfitą pielęgniarkę czy paskudnego gnoma?
Skoro już o tym mowa to nie tylko charakteryzacja Hugo była wręcz komiczna. Nie możemy zapominać o gumowym postarzaniu aktorów. Jak ja nie cierpię tego. Postarzanie jakoś specom z Hollywoodu wychodzi niezwykle słabo. Albo delikwent wygląda jak zasuszona śliwka, albo jak roztopiony manekin. W tym filmie wystąpił ten drugi rodzaj starczej charakteryzacji. Spójrzmy na takiego Hugh Granta w roli Denny'ego. Bardziej plastikowego staruszka w życiu nie widziałem. Do tego dochodzi kilka niezrozumiałych dla mnie decyzji. Dlaczego Halle Berry uczyniono Żydówką, Bae Doonę Meksykanką, Jim Sturgess Koreańczykiem? Przecież to nie ma sensu i utrudnia jedynie odbiór. W tamtej scenie Bae nie mogłaby pozostać Azjatką? Jakby nie Wikipedia to nie zauważyłby, że to ona gra tę Meksykankę. Nie wiem kto wpadł na ten pomysł roszad narodowościowych, ale uważam go za wyjątkowo nieudany. A może o to chodziło w tym filmie? By widzowie mieli zajęcie przy odgadywaniu kto kogo gra.
Teraz może zastanówmy się nad poszczególnymi wątkami. Każdy przedstawia inny gatunek i z założenia miał kontrastować z resztą. Niestety wyszło tak, że mamy jeden wielki bajzel. Dodatkowo historii jest sześć przez co każda z nich trwała zaledwie pół godziny. No i przez to mamy zabawny przypadek kiedy film jest niemożebnie długi, a fabuła w powijakach. Erwig uratował niewolnika, potem swoje wychorował, postawił się teściowi i koniec. Frobisher to chyba była współczesna i udziwniona wersja Cierpień młodego Wertera. Miał swojego ukochanego, którego zdradzał z Jocastą, o czym oczywiście mu napisał. Następnie kiedy romans z postarzałym kompozytorem się nie udał to zabił go, a potem siebie. Dlaczego zadurzył się w tym chorowitym muzyku? Bo powiedział mu coś filozoficznego i już. Mało realne, ale co tam. Swoją drogą na jaką chorobę cierpiał nasz wirtuoz? Bo jakoś nie zauważyłem, by coś uniemożliwiało mu komponowanie, wszak ręce miał sprawne. Dalej mamy Luisę Rey. Dostała dokumenty, pogadała z kim trzeba, uniknęła śmierci i też koniec. Lichy ten wątek detektywistyczny. Dalej mamy komedię brytyjską z Cavendishem. Koncept rodziny wrabiającej nieznośnego krewnego był zabawny, a aktor odgrywający główną rolę niezwykle pasował. Niestety ten wątek był chyba najkrótszy, a szkoda. No i tak na marginesie to weseli tetrycy w ogóle nie pasowali
do reszty Atlasu Chmur, ale przynajmniej ich historia wywołała uśmiech na mojej twarzy. Dalej mamy daleką przyszłość. Była to najgorsza reinterpretacja holokaustu jaką kiedykolwiek widziałem. Reżim tworzy armię zniewolonych klonów, by... podawały frytki rozkapryszonym klientom, naprawdę? Przecież to jest takie żałosne. Potem jedną z fabrykantek zainteresował się ruch oporu. Czemu nią? Według Hae-Joo Changa była wyjątkowa, ale ja nie widzę nic wyjątkowego w 451 klonie z danej serii i skłaniam się ku temu, że wybrali ją, bo dzięki Yoonie poznała świat poza fast-foodem. Dzięki rebeliantom Sonmi poznała prawdę o zbawieniu klonów, które tak naprawdę po roku służby były
zabijane i trafiały do rzeźni. Rety, ten kto stworzył tę wizję przyszłości chyba nie jest normalny. Następnie Bae przestawiła drogą radiową swoje świadectwo całemu światu. I tylko po to była im potrzebna? Nie mógł tego nadać Chang czy jakikolwiek inny rebeliant? Poza tym czy słowo mówione nie jest słabym świadectwem? Na moje skoro Chang mógł przemycić na zaplecze fast-foodu Sonmi to mógł też ze sobą zabrać kamerę. Nagrania już nikt nie podważyłby. W każdym bądź razie stało się tak jak stało. Osiemnaście minut po emisji przesłania Unia Rebeliantów upadła, a Sonmi została przechwycona. Jednak te osiemnaście minut wystarczyło, by odcisnąć swoje piętno na przyszłości. Rety,
to jedyne wydarzenie pasujące do zapewnień z zapowiedzi. Jakież to było piętno? No cóż... cywilizacja upadła, a wieść o bohaterskiej Sonmi dotarła aż na Hawaje gdzie zaczęto ją czcić. Konsekwencje niespodziewanie duże jak na nieco ponad kwadrans działalności niepodległościowej naszej kelnerki. Tutaj znowu zachodzi pytanie czemu akurat Sonmi zaczęto czcić? Jakim cudem jej przesłanie dotarło aż na Hawaje i poza tym... nie było ludzi bardziej zasłużonych dla Rebelii skoro tylko w jej przypadku dokonano apoteozy? Trochę to losowe, jak z resztą cały ten bajzel. Równie dobrze mogliby pokazać, że działać niepodległościowy z Białorusi zacząłby być czczony za sto lat na Islandii. To
jest tak samo logiczne jak przedstawiony tutaj kult Sonmi na Hawajach.
Skoro już poruszyliśmy temat losowości czy jak to zwolennicy nazwaliby "sieć powiązań" to może prześledźmy kilka przypadków. Henry Goose został skopany przez Autuę, który
będąc Lesterem Rey'em był ojcem Luisy Rey, która była żoną Ayrsa, który z kolei jako Cavendish spotkał pielęgniarkę Noakes, która w przyszłości jako mężczyzna ścigała zbiegłą Sonmi-451. Albo to. Hugh Grant jako Lloyd Hooks zatrudniał Isaaca Sachsa, który jako Zachariasz bał się starego George'a, który to z kolei jako Haskell Moore nie był zaskoczony postawą swojego zięcia, który to jako Hae-Joo-Chang puścił Sonmi film, w którym Tom Hanks gra Cavendisha. Jeden wielki bajzel. Każdy tutaj jest z każdym powiązany, ale w sposób niesamowicie poplątany i bardzo losowy.
Teraz dochodzimy do podsumowania. Patrząc z tej perspektywy to zapowiedzi nie były chwytem marketingowym. One były czymś więcej. Autorzy chyba bali się, że stworzyli nieziemski bajzel i ich przesłanie gdzieś zaginęło. Dlatego też podali interpretację na tacy, poprowadzili widza przez film za rączkę i wyjaśnili mu jego niuanse, bo inaczej nie zrozumiałby go. Ktoś zapewne powie, że świadczy to o tym, że ten film jest dla inteligentnych. Nie zgodzę się. Jest on dla inteligentnych tak samo jak sztuka współczesna. Jej autorzy też stoją nad płótnem i wyjaśniają którą kreską obalili konwenanse, a którą kropką odwołali się do tradycji. Tłumaczą nie dlatego, że ich dzieło przekroczyło zdolności poznawcze zwykłego człowieka, a dlatego, że stworzyli pokracznego potworka, które nikt oprócz twórcy nie zrozumie i tak też jest w przypadku Atlasu Chmur.
100% się zgadzam. Jeden wielki bajzel. Jakby z tego filmu zrobić osobne 6 to za każdy poszłaby złota malina. Niewolnik ucieka z plantacji i ujawnia się kolesiowi, któremu spojrzał w oczy (z 50 metrów) i uznał go za przyjaciela... a ten koleś nagle się obudził, że wykorzystywanie jest be i nie chce już być adwokatem ( w sumie jako adwokat mógłby więcej dobrego zrobić ). Wątek z gejami też dobry... dlaczego on się zabił? Bo nie mógł znieść, że dopuścił się zbrodni? Ale to co mu nie dawało żyć jakoś nie było przeszkodą, żeby dalej pisać swoje dzieło. Czyli dzieło było ważniejsze od własnego życia... a skąd miał pewność czy to ktoś kiedyś w ogóle usłyszy? Same pytania. A akcja na wyspie w przyszłości? buahahah Taka rozwinięta rasa a nie mogli sobie helikopterka zbudować, żeby się dostać na tą górę? Co im zagrażało? Czemu nie pomogli biednym wieśniakom pozbyć się ich prześladowców. Babka laserkiem sama z 6ciu załatwiła. Po kiego grzyba zjawiali się tam 2 razy w roku? No i jeszcze opowieść o replikantach.....produkują drogaśne klony żeby po roku kiedy są dalej w pełni sprawne przerabiać je na mydło za parę "groszy". I jeden klonek zostaje mianowany (bo nie wiem według jakiego kryterium stała się tą jedyna) na tego, który ma światu przekazać swoje objawienie, które dostaje dopiero po uwolnieniu....dobrze, że się nie pomylili w obstawianiu...bo kilkaset lat później jakieś wieśniaki na wyspie nie miałyby kogo wielbić (skąd się o niej dowiedzieli).... bez sensu to wszystko...
Lubie rozbudowane wypowiedzi pełne argumentacji. A tak mniej szyderco... mam jeszcze raz patrzeć na to jak Meronym pokonuje morze futurystycznym statkiem, ale za to na szczyt góry idzie piechotą? Nie dziękuje.
Proponuje obejrzeć kolejny raz film, lub dać sobie spokój. Wszystko się łączy w spójną całość, Ludobójstwo wpisane w nazwę człowiek, historia która zna wszystko i zatacza koło. Film ma niedociągnięcia, ale jak dla mnie spoko, a ciebie podziwiam za szukanie sensu w filmie, którego nie lubisz.. Więc nie katuj się kolego.
Dzięki za poprawienie mi humoru! Tą szyderczą wstawką... Słuchaj po prostu, przeczytałem to co napisałeś i wydawało mi się, że Twoja wypowiedź to jeden wielki pytajnik... ja się tam nie oszukiwałem spójności, to co wydawało mi się oczywiste zauważałem, reszta mnie nie obchodziła, starałem się odnaleźć pewien uniwersalizm w poczynaniach lub niepoczynaniach bohaterów, nie traktowałem tego dosłownie... Czasem drążę dlaczego coś się dzieje, ale jeżeli prezentowane sceny wywołują u mnie refleksje to nie staram się dociekać sensowności poczynań postaci, raczej wtedy zastanawiam się nad własnymi emocjami, opinią na dany temat... Pewnie będę dyletantem w Twoich oczach, ale przeważnie nie mam czasu na wgryzanie się w logikę i sens poczynań filmowych bohaterów, za to zawsze staram się analizować swoje postrzeganie rzeczywistości przez pryzmat filmu.
I to się nazywa inteligencja egzystencjonalna! Brawo! Ja też nie rozpatruję tego filmu w charakterze filmu sensacyjnego, w kórym wątki w końcu się łączą ("Miasto gniewu" etc), Tu spójne są idee, wartości uniwersalne i rozwój jaźni-duszy, lub też żeby nie zabrzmiało zbyt transcendentalnie - rozwój społeczeństwa, kierunek w którym zmierza ludźkość (ciarki mnie przechodzą, bo obraz dosyć zbieżny z Huxley'owskim)
Bo przybyła z innej planety, do prymitywnej osady, którą przetrwali nieliczni po końcu świata - głupolku, bezmyślny :D
A czy przypadkiem nie była z ziemi tylko reprezentowała niedobitki zaawansowanej niegdyś ludzkiej cywilizacji. A wyprawa na górę była potrzebna żeby skontaktować sie z ludzkimi koloniami na innych planetach? Pomyśl nad tym a potem zastanów się czy warto tak od razu kogoś wyzywać od głupolków.
,,Lubię rozbudowane wypowiedzi pełne argumentacji" - wskaż choć jeden argument od siebie, w tej jakże Twej rozbudowanej wypowiedzi:D:D:D Myśleć trochę - to nie boli:D
Albo przeczytaj książkę.
BTW - Kwarc naprawdę uważasz, że Atlas Chmur jest na tym samym poziomie co Kac Wawa?
Wspaniały wywód ,ale widać ,że albo film przespałeś ,albo tego przekazu nie dostrzegłeś...Nie chodziło tu o reakcję po setkach lat na słowa wypowiedziane w przeszłości ale uczucia wiążące dwie istoty reinkarnowane i nie koniecznie w tych samych aktorów...Raz jedna z nich była niewolnikiem afroamerykaninem,raz kochankiem fizyka a raz azjatką ...wszystkie te istoty łaczyło znamie w kształcie komety i miłość lub przyjażń do drugiej reinkarnowanem postaci...Polecam obejrzeć ponownie ten film i wtedy odpowiedzieć...
Kolega mojego wywodu nie zrozumiał, a chce powiedzieć, że przekaz filmu dostrzegł? Dobre sobie, w każdym bądź razie widzę, że tutaj opowiadasz się za reinkarnacją, zgoda. I chcesz powiedzieć, że reinkarnacja nie szła aktorami, ale znamionami. Przyjrzyjmy się... znamię mieli kolejno
1) Adam Erwing
2) Robert Frobisher
3) Luisa Rey
4) Tim Cavendish
5) Sonmi-451
6) Meronym
Chcesz mi powiedzieć, że reinkarnacja szła w tę stronę? Jej, w takim ten film ma jeszcze mniej sensu. Co ma ze sobą wspólnego Luisa Rey, Tim Cavendish i Sonmi-451? Przecież bardziej niepasujących do siebie postaci nie ma.
Nie wiem, może zamiast narzekać spróbuj opisać swój punkt widzenia zamiast narzekać? Wtedy potrafiłbym się ustosunkować bardziej. Z góry dziękuję za współpracę :P
No skoro Ty wiesz jak powinni ludzie wyglądać po reinkarnacji i jaki kolor skóry powinni mieć lub jaką płeć to ja już się nie udzielam i daje Ci rację.:) pozdrawiam.
Ktoś tu odwraca kota ogonem. Ty powiedziałeś, że tutaj chodzi o znamię i przekazywanie więzi, więc ja spytałem co niby Cavendish przekazał Sonmi. W cale nie pisałem, że twarzowo do siebie nie pasują. Ale co tam... ponawiam swoją prośbę, opisz film ze swojej perspektywy. Gdzie jest jego głębia i przekaz?
Reinkarnacja dotyczy właśnie osób ze znamieniem. Dokładnie tak jak wymieniłeś :)
Co do innych przykładowych "szczegółów": Klony kończą swoją służbę nie po roku, jak wcześniej pisałeś, ale po 12 latach (12 gwiazd na obroży). Sonmi jest boginią ludzi na Hawajach, bo prawdopodobnie tylko tam jest jeszcze jakieś życie po apokalipsie (Profeci mogli przecież swoim statkiem dopłynąć gdzie chcieli, a jednak pływali tylko na tę wyspę i Meronym właśnie tam szukała pomocy.
Ci sami aktorzy w różnych epokach i nacjach mają wskazać właśnie na to, że wszystko się ze sobą przeplata i jest to istotna kwestia przy wątku romantycznym, gdzie Ci sami aktorzy przeważnie tworzą parę w każdej ze scen, głównie Hanks i Berry, czy Bae i Sturgess.
Radzę przeczytać książkę :) Tam, jak to zwykle bywa, wszystko jest o wiele bardziej rozbudowane i wyjaśnione. Trudno z reguły przenieść dokładnie wszystkie wątki książki do filmu, nawet 3- godzinnego ;)
Historia sama w sobie wydaje być się ciekawa dlatego chciałbym przeczytać kiedyś książkę (ale tak za kilka miesięcy żeby mieć to na świeżo) ale wydaje mi się, że twórcy filmu po prostu jej nie podołali. To ich przerosło. Za bardzo wszystko poplątali. Jeśli książka jest też tak rwana to będzie to makabra w czytaniu. Jeśli czytałaś to napisz czy różni się bardzo od filmu. Odnośnie powiązań między poszczególnymi wątkami to rzeczywiście w trakcie filmu i zaraz po wydają się słabe. Najlepiej byłoby przeczytać książkę i obejrzeć jeszcze raz film (albo kilka) bo na świeżo naprawdę wygląda to słabo np Luisa Rey wchodzi do muzycznego i słyszy płytę Atlas Chmur wydaje się, że już to wcześniej gdzieś słyszała ale dalej nic z tego nie wynika a teoretycznie powinno.
Klony kończą służbę po dwunastu latach? Nie będę się spierał. Pewnie się przesłyszałem, bo zdawało mi się, że gwiazdki dostają co miesiąc. Odnośnie Sonmi to nie pytałem się dlaczego Hawaje tylko dlaczego ona? Bo Unia miała większych i bardziej zasłużonych bohaterów, a jakoś padło na nią.
Odnośnie reinkarnacji osób ze znamieniem to muszę powiedzieć, że takie rozwiązanie nie miałoby sensu. Niby ten film jest o powiązaniach i wpływie poprzednich wcieleń, a taki Cavendish i Sonmi bardziej różnić się nie mogą. No i w takim razie wykorzystywanie tych samych aktorów do niepowiązanych ze sobą inkarnacji jedynie wprowadzałoby w błąd. Widzowi wydaje się, że kolejne wystąpienia Hanksa to ta sama osoba, a tu zonk. Co do schematów to istotnie zauważyłem je. Jim i Bae kochali się zarówno w 1849, jak i 2144, ale w między czasie były trzy inkarnacje, w których nawet się nie znali. Czemu więc ich miłość powróciła po dwustu latach? Trochę to mi nie pasuje.
Rozumiem, że w książce jest to zapewne lepiej wyjaśnione i większość wątpliwości zostałaby rozwiana po lekturze, ale my mówimy o filmie. W nim wszystko jest jednym, wielkim znakiem zapytania. Autorzy po prostu nie podołali zadaniu. I tutaj mam prośbę do zwolenników tego filmu. Nie zmuszajcie ludzi do ponownego oglądania tego filmu, bo to nic nie da, zamiast tego odwołujcie do książki, bo ten obraz ma pewne dziury logiczne i nawet pięciokrotne obejrzenie niczego w tej kwestii nie zmieni.
Rozumiem, że film opowiada o wielkiej sieci powiązań i o wolności w wyborze ścieżki życiowej, ale obraz jest tak poplątany i ułomny, że przekazu należy się domyślać. No i należy patrzeć na to z przymrużeniem oka, bo jak ktoś będzie chciał się bardziej zagłębić to odbije się to u niego niezłą czkawką.
Dla ludzi z wysp Sonmi nie była żadnym "zasłużonym bohaterem Unii", tylko boginią. Czcili ją być może dlatego, że to właśnie jej twarz była na przekazie i to ona wypowiadała słowa swoistej "prawdy objawionej" czy jak to tam zwać. Po apokalipsie prymitywne plemiona z Doliny nie miały dostępu do technologii, źródeł historycznych etc. Pozostały im tylko posążki Sonmi (która stając się ikoną rewolucji musiała być pewnego rodzaju pożywką dla popkultury- spójrz chociaż na koszulki z Che Guevarą i inne tego typu gadżety) i zapis jej słów. Z czasem zapomniano, kim Sonmi była w rzeczywistości, a jak to u ludzi (zwłaszcza prymitywnych) bywa, jeśli mamy posąg przedstawiający jakąś postać+księgę z wypowiedzianymi przez tę postać ważnymi dla nas słowami, to co jest bardziej naturalną tego konsekwencją od postrzegania tej postaci jako boga? Akurat wątek Sonmi-bogini skojarzył mi się ze sceną z "Dżungli" Disneya, gdzie stado bawołów czci pluszowego koalę. ;)
Reinkarnacja nie wynika przypadkiem tylko z doboru aktorów? W książce były sugestie co do tego że lekarz ze statku jest powiązany z postapokaliptycznym dzikusem?
To będzie sztampowe, może sensem wszystkiego jest sama podróż do celu, a nie cel... To właśnie łączy wszystkich?
,,Kolega mojego wywodu nie zrozumiał, a chce powiedzieć, że przekaz filmu dostrzegł? Dobre sobie, w każdym bądź razie widzę, że tutaj opowiadasz się za reinkarnacją, zgoda. I chcesz powiedzieć, że reinkarnacja nie szła aktorami, ale znamionami. Przyjrzyjmy się... znamię mieli kolejno" - No widać ze ten kawałek tekstu to Twojej twórczości jak najabrdziej...... Po pierwsze to nie o reinkranacji, a nawet jeśli to powiedz co Ty wiesz o reinkarnacji???? Bo tak czytając te Twe kpiny to nic.
Do Kwarca!
Ciekawa recenzja. Ja widziałam film tylko raz i może jestem mniej uważnym widzem, bo fabuła była dla mnie bardzo zagmatwana. Do tego nie znam angielskiego, więc czytając napisy, momentami gubiłam szczegóły obrazu. Wypowiem się szerzej po powtórnym obejrzeniu. Dla mnie w filmie najważniejsze było przesłanie, które dotyczyło nie tylko reinkarnacji. Film potwierdził moją wizję świata i świadomości. To my sami decydujemy, co jest dla nas ważne. Możemy wciąż popełniać te same błędy, wysyłać w świat złą energię. I ona do nas wróci. Możemy też wybrać tzw. uniwersalne wartości i wysyłać w świat dobrą energię. Ona do nas wróci i będzie rosła jak... "ciasto drożdżowe". Za każdym razem stajemy przed wyborem: białe-czarne, dobre-złe. To my decydujemy, ale nasz wybór ciągnie za sobą konsekwencje dla całego świata, dla mówiąc górnolotnie energii kosmicznej (boskiej czy jakokolwiek ją nazwać). Film pod tym względem był dla mnie pięknym przeżyciem. Tylko nie zrozumiałam wątku samobójstwa. To mi nie pasowało do przesłania, które dla siebie wyciągnęłam. Bo każdy z nas może wyciągnąć coś dla siebie. Wielki szacun!
Miałam podobne odczucia, nie czytałam jednak książki - może powinnam? Jednak tak na świeżo po obejrzeniu filmu, nasunęły mi się takie przemyślenia, za wszelką cenę należy walczyć "aby się uwolnić", niewolnik dostał się na statek - chciał wolności, kelnerka - chciała wolności i prawdy, Erwing uwolnił się od teścia...starcy chcieli wolności - uciekli, Hanks (jego postać) - chciała uwolnić się od diabła...takie "uwalnianie" - może tak jak Lana Wachowski uwolniła się z ciała mężczyzny? ;))
A poważnie pisząc, muszę jeszcze raz zobaczyć ów film :)
Piękne opakowanie, 0 treści, a zamieszanie niczym na jarmarku oferującym kolorowe koraliki i plastikowe figurki jezuska.
Bajzel synu masz w głowie, żeby aż tak nie nie kumać to po pierwsze, a po drugie nie pisz takich głupot, bo jeszcze głupsi podłapują!! Żal
Ja też oglądałem ..... do 90 min bo dalej nie szło..... niektórzy się tu "przekrzykują" ale nikt tak naprawdę nie wyjaśnił tych powiązań.
Właśnie... wszyscy krzyczą, że nie zauważyłem tych oczywistych powiązań, ale jakoś nikt nie śpieszy się wyjaśnić. Więc może ktoś postara się pokazać nam wszystkim co przegapiliśmy?
Nie czaję. Czemu wszyscy piszą o reinkarnacji? Przecież jedyna wskazówka, że tam jest takowa to, że ci sami aktorzy grają kilka postaci, ale to nic nie znaczy bo to tylko wizja/interpretacja reżysera/ów, bo przecież czytając książkę się do tego nie dojdzie. Przecież nie ma tam nigdzie "i on też wyglądał jak Tom Hanks".
Widziałem film i starczy. Trwa trzy godziny, musiałbym więc upaść na głowę żeby oglądać go po kilka razy.
Nie wiem po co była historia o gościu na statku. Motyw z utworem muzycznym był bez sensu bo nic nie wniósł do historii następnych.
Historia o uciekającym dziadku miała wpływ na Son-Mi bo inaczej by nie uciekła
To co zrobiła kelnerka miało wpływ na ludzi w najdalszej przyszłości bo była takim ichnim Wojtyłą (niektórzy też się do niego modlą, dla niektórych jest inspiracją, bez niego obalenie starego systemu byłoby trudniejsze/niemożliwe/wolniejsze- zupełnie jak sonmi)
Nie czaję o co chodziło z tymi dokumentami i czemu ta czarna babeczka bardziej przejmowała się listami starego geja. Strzelam że mogło chodzić o zimną fuzję na którą działał ten statek którym ludzie uciekli z ziemi (nie wiedzieć czemu zostawiając część na starej planecie) :P ale nie zdradzili tego w filmie.
No skąd się wzięło to choróbsko?
akurat ten stary naukowiec cos gdal o karmie, a wiekszosc relacji miedzy bohaterami wlasnie wyglada na zwiazki karmiczne miedzy kolejnymi wcieleniami.
Ja już nie mogę, bo czytałam książkę i powiedziałabym za dużo :)
Może tylko taka moja mała wskazówka w interpretacji nie tylko tego filmu, chociaż chcielibyśmy bardzo, to czasem nie wszystko w życiu jest poukładane logicznie, często po prostu coś się dzieje i już; wypadek, wygrana na loterii itp. Często nie potrafimy znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego akurat stało się tak a nie inaczej. Może oczekujesz zbyt dużej precyzji, takiej matematycznej: 2 plus 2 równa się 4 od tego filmu, a tym samym od życia, a ono takie przecież nie jest. Ale dobrze, że pytasz i szukasz odpowiedzi :)
niektóre kawałki niezłe, ale wolałbym się skupić na jednej z 6 historii a tak powstaje mydło i powidło...
Film stara się pokazać gdzie zmierza ten pokręcony świat, szara masa ma zasuwać by klasa panów żyła ponad stan :D A prędzej czy później w łeb i na mydło. :D
zgadzam sie, ze wiele w tym filmie nie ma, jednak jest dosc ciekawy i fajnie sie oglada. troche taka sztuak dla sztuki, i wbrew pozora trzyma sie kup calkiem mocna, choc moze za mocno bo trudno odroznic.
co do przeplatania sie watku to ten stary naukowiec cos gdal o karmie, a wiekszosc relacji miedzy bohaterami wlasnie wyglada na zwiazki karmiczne miedzy kolejnymi wcieleniami. wcielenia z przeszlosci pozostawiaja nierozwiazane sprawy, czyli tzw. dlugi karmiczne, ktorymi znajmuja sie nastpene pokolenia, kozystajac ze wskazowek niby przypadkowo znalezionych ale jakby na nich czekajacych. tak sobie to wszystko krazy, az dlugi karmiczne zostana splacone, a przeznaczenie sie wypelni. dlatego z ezoterycznego punktu widzenia, film jest jedna caloscia i nie ma znaczenie kiedy konketnie ma miejsce dane wydarzenie, bo podzial na czesci jest zludny. czas jest jedna caloscia bez poczatku, konca a wiec terazniejszoci, przeszlosci i przyszlosci nie maja znaczenia. nie ma tez zadnego klucza co do tego kiedy, jak i gdzie, w jakim porzadku i po co osoby zwiazane karma sie spotkaja i jak to wplynie na cala rownowage. nie do konca zostaje zachowny tez podzial na "dobrych" i "zlych", jednak w konsekwencji wszystko musi zostac splacone.
nie znam sie na ezoteryce za bardzo i moge sie mylic co do niektorych zalozen, wiec nie mam zamiaru tutaj filozofowac, ale taka interpretacja nasowa mi sie po obejrzeniu filmu. inna sprawa czy ktos to kupuje czy nie. sam pomysl nie jest zly, wykonanie ok, ale material powinien chyba pozostac ksiazka, bo na film srednio sie nadaje.
P.S. sory za bledy ale strasznie mi klawiatura szfankuje.
Naprawdę szacun za tę recenzje. Generalnie czarno na białym wypunktowałeś tego gniota. Oczywiście juz się zbiegli tak zwani oglądacze "na czuja". W filmie nic się nie zgadza, ale oni "czują" że film ważny i mądry choć nie potrafią powiedzieć dlaczego.
Masz sporo racji. Mimo wszystko film wciąga, a aktorzy spisali się nieźle. Charakteryzacja mi osobiście nie przeszkadzała.
Żeby odnaleźć sens w tym filmie, chyba faktycznie będzie trzeba przeczytać książkę.
Solidna recenzja na poziomie prawdziwego krytyka filmowego. Z każdym słowem trudno się nie zgodzić lub zanegować kontrargumentem. Pozdrawiam
Myślę, że ten film celowo jest bez precyzyjnego przekazu aby napędzał dyskusję, różne interpretacje. Aby się o nim mówiło. Można go obejrzeć dla ładnych zdjęć ale z uwagi na długość, widz powinien być ostrzeżony o braku fabuły aby się nie rozczarował, bo właśnie takie uczucie towarzyszy pod koniec projekcji.
Film jest niewarty takich długich analiz. Masz niezły mózg i chciałbym żebyś został moim przyjacielem.
rozumiem, że specjalnie dla Ciebie powinien powstać serial, w ktorym każdy odcinek będzie trwal 3h i opisywł losy jednej postaci?
nie rozumiem jak mozna postawić znak rowności miedzy atlasem a kac wawa
No nareszcie dowiedziałam się z tej recenzji co widziałam i nie wiem czy po trzykrotnym obejrzeniu tego filmu byłabym w stanie tak to uporządkować. Nie wiem co byłoby trudniejsze- zrobić taki szalony film czy napisać tak analityczną recenzję. Chylę czoła!
Właśnie usilnie poszukując sensu, spójności i śledząc pracę charakteryzatorów wytrzymałam te ponad trzy godziny bez większego bólu, ale myślę, że trzeba czasem mieć odwagę, żeby stwierdzić, że "Król jest nagi". Ja nie rozumiem przesłania tego filmu, dla mnie niestety był to tylko pięknoobrazowy bajzel.
Poradnik - jak stworzyć "artystyczny" film:
1. Nakręć 6 odrębnych historii. Potnij je na drobne kawałki i zmontuj tak, żeby przynajmniej połowa filmu była udręką ("O co tu chodzi? O co tu chodzi?!").
2. Obsadź tych samych znanych aktorów w wielu niezwiązanych ze sobą rolach i przesadnie ucharakteryzuj ("Ojej! Zupełnie go nie poznałem!").
3. Wprowadź kompletnie przypadkowe połączenia między poszczególnymi historiami, żeby stworzyć wrażenie całości ("Och, to wszystko jest ze sobą powiązane!").
4. Na koniec wielokrotnie i dobitnie powtarzaj niezbyt odkrywczy, wzniosły morał ("Teraz rozumiem! Jakie to piękne...!").
5. Okraś wszystko spektakularnymi zdjęciami i efektami specjalnymi, które nieco ukryją niedociągnięcia fabuły.
Nie przejmuj się, że film jest sztucznie zagmatwany, a podsumowanie naiwne i nieadekwatne. Widzowie będą tak oszołomieni, że tego nie zauważą. Wysnują własne kulawe interpretacje, dzięki którym poczują się lepsi, mądrzejsi i wrażliwsi niż reszta. A każdy, kto się z nimi nie zgodzi, "filmu nie zrozumiał" albo "musi przeczytać książkę". ;)
Nie rozumiem do czego pijesz? Wachowscy są lepsi, bo za ich plecami stoją producenci?