Film technicznie jest jak najbardziej w porządku. Ładne zdjęcia świetna muzyka, dobre efekty.
Ale film jest również bardzo nie równy jeśli chodzi o scenariusz, postacie i charakteryzacje.
Scenariusz nie jest zły i dlatego tak strasznie rażą tandetne dialogi i bardzo przewidywalny
rozwój wydarzeń. Niestety. Od ciekawych i intrygujących po przewidywalne i pełne patosu
sceny niby o wolności, miłości, mądrości, odwadze, przyjaźni... Rany o czym ten film nie był. I
to jest kolejny zarzut do scenariusza: za dużo. Naciapali tego tak że aż się to nudne w
pewnym momencie zrobiło. Obrazy nie są ładniejsze im więcej jest na nich postaci/więcej
kolorów/więcej zjawisk. Obraz to dzieło harmonii którego w tym filmie nie było.
Reżyseria. Tu również prawie się udało. Tom Hanks przeszedł samego siebie. Doskonałe
kreacje. Również Hugo Weaving świetnie zagrał. I to niestety pokazuje jak mało zależało od
reżyserów. Bo Halle Berry i Jim Sturgess to były te same osoby w innych kostiumach, a to
dość raziło w oczy przy popisach Toma, Hugo i Jima Broadbent.
Charakteryzacja... Niektóre postacie: super, brawo i w ogóle ekstra, ale Jim i Hugo jako
Chińczycy wyglądali po prostu śmiesznie. Charakteryzator chyba nie widział Chińczyka na
oczy... No jak można takie babole sadzić? A jak mi ktoś powie że to było specjalnie to będę się
śmiać aż pęknę.
Przesłanie filmu jest... Bez przesłania. Podobnie jak jakiego poprzednik "Mr. Nobody" i tutaj - im
bliżej końca tum kryzys osobowości bardziej daje się we znaki. Do kupy zaczyna się składać
pseudo treść. Film jest przepełniony. Ogólnie to za dużo w nim wszystkiego, wyjątkiem jest
treść. Przypomina to trochę wypowiedzi Rostowskiego: póki wypowiedź trwa to można mieć
wrażenie że jakieś informacje są w niej zawarte ale jak tylko słowotok się urywa okazuje się
że niewiele w tym treści. Parę złotych myśli rodem ze stron dla nastoletnich podrywaczy (jak
ta o oceanie: "czym byłby ocean bez niezliczonej ilości kropel", czy jakoś tak... No normalnie
aż jestem mądrzejszy o dwa lata.)
Taki o wszystkim i o niczym.... jednak naprawdę warto obejzec, trochę akcji, trochę moralizatorstwa, trochę efektów, trochę śmiechu - tego akurat sie nie spodziewałem , trochę pogmatwanej fabuły, trochę tego , trochę
tamtego, trochę z innych fimow, trochę własnego realizatorstwa ( charakteryzacja kilku aktorów - fajny pomysl), bardzo ciekawa puenta dotycząca naszego jakże ,,kruchego,, życia . Film może nie dla każdego - (Amerykanina :) bo ma dużo filozoficznego wywodu - czasem bardzo pseudofilozoficznej słodkiej papki jak wlasnie "czym byłby ocean bez niezliczonej ilości kropel",
ale spróbować zabaczyc zawsze można i tez.
Ja odebrałem go bardzo pozytywnie , i takiego odbioru życzę i wam.
peace_z_you
Dla mnie jeśli chodzi o treść to był bardzo powierzchowny i raczej płytki.
Nie był to zły film ale z pewnością nie zalicza się do tych "z głębią".
"Przesłanie filmu jest... Bez przesłania." świetne podsumowanie własnej recenzji. Oczywiście spodziewałem się że znajdą się ludzie którzy nie doszukają się we filmie żadnego przesłania.
a więc źle się wyraziłem. Nie zrozumiałeś przesłania bądź go nie dostrzegłeś, to dziwne
"Rozumieć"? A co tu rozumieć? Masło maślane? Oczywista oczywistość?
Problemy ze zrozumieniem można mieć jedynie w przypadku złożonego przekazu, nietypowej formy lub gdy przedstawiana idea zawiera wielopoziomowe przesłanie. Jednak ten film nie posiada żadnej z tych cech. Nie ma tu co rozumieć, ten film się po prostu ogląda, tak samo jak przygody Bonda, Pszczółkę Maję i inne tego typu filmy. Spoko póki trwa, ale nie pozostawia śladu.
Pełna zgoda w ocenie filmu. Choć i tak byłeś delikatny. Ja uważam, że bezsprzecznie straciłem prawie 3 godziny z CV; jedyna pociecha, że trafiłem na środę w cinema city (po 14 zł bilet) i tylko dlatego nie wpadłem w depresję. Już po godzinie miałem nogi w blokach startowych, ale uśpiła mnie subtelna woń popcornu i przykleiłem się do podłogi (ktoś wcześniej rozlał wiadro coli). W ogóle brud panujący w tym czymś szumnie zwanym kinem zasługuje na parę szczerych, wojskowych słów. A film? Cóż, jeżeli chodzi o zawartość "filozoficzną" film dla 6 latków, po prostu - "bądźcie razem i bądźcie mili, bo może być różnie...". No, przeambitnie ! Prawie się popłakałem przy tym sentymentalnym bełkocie głoszonym z ekranu z godną podziwu powagą.
Poza tym wszystkim dogodzono w scenariuszu tzn: gejom (jakże wzruszające się sceny kiedy gejoszki się kochają i płynie duszoszczipatielnaja muza, "Casablanca" odpada..), Żydom (Zachariasz - a jakże!), zwolennikom dystopii SF, zwolennikom fantasy, zwolennikom głupawych komedii, zwolennikom krwawych jatek, Azjatom, Murzynom, Maurysom, psychopatom, małolatom, zwolennikom XIX wiecznych romansów, zwolennikom teorii spiskowych, poza tym gdzieniegdzie błyśnie cycuszek...(jak się wytnie można puścić w przedszkolu); hej! żyć nie umierać! Toż to hit murowany!! Albo jak powiadają klasycy Jake i Elwood Blues : "...Stoisko mody disco, tu znajdziesz wszystko" :)
Reżyserzy doszli do wniosku, że jak się zrealizuje kilka odrębnych historyjek i zmontuje naprzemiennie to będzie ambitnie i kupią ludziska.
Na koniec zacytuję jeszcze jednego klasyka "Kiedy osiągnęliśmy dno, rozległo się pukanie od spodu" (S.J.Lec).
Myślę że jak się nie zrozumie przesłania filmu to nie warto o nim pisać. ,,bądzcie razem bądzcie mili bo może być różnie'' ? żartujesz?:) heehe
"Poza tym wszystkim dogodzono w scenariuszu tzn: gejom (jakże wzruszające się sceny kiedy gejoszki się kochają i płynie duszoszczipatielnaja muza, "Casablanca" odpada..), Żydom (Zachariasz - a jakże!), zwolennikom dystopii SF, zwolennikom fantasy, zwolennikom głupawych komedii, zwolennikom krwawych jatek, Azjatom, Murzynom, Maurysom, psychopatom, małolatom, zwolennikom XIX wiecznych romansów, zwolennikom teorii spiskowych, poza tym gdzieniegdzie błyśnie cycuszek...(jak się wytnie można puścić w przedszkolu); hej! żyć nie umierać! Toż to hit murowany!! Albo jak powiadają klasycy Jake i Elwood Blues : "...Stoisko mody disco, tu znajdziesz wszystko" :)"
Hahaha :D Dobre !
Ten film trzeba obejrzeć przynajmniej dwa razy tak mi się wydaje. Ja po obejrzeniu po raz drugi stwierdzam że film opowiada nie tyle o samej reinkarnacji, ale też wędrówce dusz związanej z nią miłości i celach związanych z tą podróżą, czyli na przykładzie filmu np walki z niewolnictwem czy zagładzie atomowej. Wszystko się ze sobą wiąże więc jak ktoś tu pisze że nie ma co tu rozumieć, że to się po prostu ogląda to pewnie widział film raz i nawet go dobrze nie zrozumiał. Co mnie nie dziwi bo to nie jest prosto spleciona fabuła i przy filmie mocno trzeba się skupić.
Nie zdzierżyłbym tego patosu drugi raz. Nie zdzierżyłbym widoku całujących się facetów do chwytającej za serce muzyki. Nie zdzierżyłbym chaosu powodowanego zbyt dużą ilością wątków.
Film jest prosty. Serio. Twórcy przyjęli bardzo prymitywną formę przekazu traktując widza jak idiotę. Zamiast zgłębić ideę zajęli się mnożeniem przykładów (wątków) które tą ideę reprezentowały. Forma jest tak bardzo boleśnie bezpośrednia że nie boję się powiedzieć że większą zagwostkę i ciekawość budziła we mnie Incepcja. Film w którym czarne jest czarne a białe jest najbielsze z możliwych. Jak facet jest gejem to trzeba to podkreślać na każdym kroku, jak się kochają to jest to tak przerysowane że ciężko to znieść, jak spisek, to rzuca się w oczy tak, że aż bolą... W tym filmie, jego treści i formie nie ma ani cienia a śladowej ilości intrygujących elementów, nie ma z czego wyciągać wniosków bo twórcy zrobili to za Ciebie, nie ma nad czym się zastanawiać bo motyw miłości, podróży i wielu światów jest tu przekazany baaardzo łopatologicznie.
Filmy takie jak Stay czy Fountain to filmy wybitne w formie i treści odnoszącej się do równoległych świadomości
Film typu Reign Over Me, Va, vis, et deviens to przykłady prawdziwych filmów o miłości...
Filmy typu In a Better World (Hævnen), Red Dust, Ondskan to prawdziwe filmy o ludzkiej naturze...
A jak interesuje Cię prawdziwa "rozkmina" to polecam: Ink, Primer, Donnie Darko...
Co by tam nie mówić o tym filmie w Matrixie twórcy przekazali jakiś tam pogląd że żyjemy w wirtualnym świecie, tu przekazali taki że każdy jest połączony ze sobą przez reinkarnacje dąży do osiągnięcia jakiegoś celu, którego nie da się zlikwidować w jednym życiu. Bo jest zbyt zakorzeniony w świecie przez co są potrzebni rewolucjoniści typu Jezus, którzy poświęca się dla sprawy by potem inni o nią walczyli to nie jest taki prosty film jak się go nie zrozumie to jest prosty nie jest to też coś wybitnego ogólnie kto zrozumiał to zrozumiał kto nie to nie nie ma o czym dyskutować.
Chyba nie zrozumiałeś mojej wypowiedzi. Nie obraź się to o czym Ty tu piszesz że zrozumiałeś jest oczywiste przekazane w tak łopatologiczny sposób że trudno tego nie zrozumieć. To jak mówić że nie podoba mi się Szlana Pułapka bo jej nie zrozumiałem. No proszę. To co dla Ciebie jest głębokie i zakrawające o wybitne w tym filmie dla mnie jest banałem, noc co trzeba rozumieć lub interpretować.
Nie obraź się ale moja wypowiedz tłumacząca ci ten film była wytłumaczona jak tylko prosto się da to zrobić. Film jest tak chaotyczny że zrozumienie wątku i jego wyjaśnienie też takie będzie, ale da się to pojąć a jeżeli nie do końca pojmujesz film to trudno mówić o tym że coś jest dla ciebie banałem. Nie da się w jednym prostym zdaniu wytłumaczyć ten film bo to zbieg zdarzeń które dają całość a filmy które często wymieniasz są dużo łatwiejsze bo mniej chaotyczne w przekazie to nie oznacza wcale ze film jest beznadziejny jak to tu usilnie wypisujesz zresztą pisz co chcesz ja tylko wyrażam podobnie jak ty swoje zdanie.
To tak jak mówić że Harry Potter to wybitna książka fantasy. Dla mnie ten film zawiera jedynie banalne treści. Nic co trzeba rozumieć.
Tak, ten film to poszatkowane historie wielu ludzi, w różnych czasach spinająca tak cienka nić, że aż trudną ja dostrzec. Babka wchodzi do sklepu muzycznego i mów, że już słyszała tę muzykę... Hm.. pomyślałem sobie... kurcze.... - ja też tak mam. :) Ale żeby od razu miało oznaczać to reinkarnację?! Oglądam różne filmy.... ten, według mnie, na siłę chciał być ponadczasowy... a tak nie będzie.... Jeżeli za rok, czy dwa lata ktoś przypomni sobie o tym filmie... będę zaskoczony. Tak jak jestem zaskoczony Avatarem. Myślałem, że będzie się o nim mówiło dłuuugo, a teraz tylko wspomina się o nim tylko w kontekście dobrze zrobionego filmu 3D.
Moim zdaniem Avatar jest bardziej autentyczny niż Atlas. Atlas nie ma własnej tożsamości, jest Frankensteinem zlepionym z wielu cudzych pomysłów.
Nawet nie ma co porównywać tych filmów pod względem fabuły, czy też autentyczności, jak napisałeś. Chodzi mi jedynie o pamięć o filmie... Bo mało się o nim rozmawia (na podstawie rozmów ze znajomymi), w porównaiu do innych filmów, które powstały dawno... dawno temu.... np. o Blade Runner zdarza mi się częściej rozmawiać niż o Avatarze... podejrzewam, że o Atlasie za rok nei wspomnę ani słowa. :)
Frankensteinem? Oj, chyba coś ci się pomyliło. Frankenstein był twórcą "potwora". Lekarzem.
Weź pod uwagę, że to ekranizacja książki Mitchella, więc nie "naćpali, ile się dało", tylko przełożyli to, co było w powieści, na ekran. Zarówno książka, jak i film genialne, tylko, żeby coś z tego wynieść, trzeba się troszkę zastanowić. A o "Avatarze" mówi się więcej, dlatego, że efekty specjalne były lepsze. Wcale nie umniejszam tutaj jego fabuły itd., ale to właśnie powód, dla którego o tym filmie więcej się mówi. Super efekty specjalne, jakich jeszcze nie było i wszystkie inne są do nich porównywane.
To się nazywa "słaba ekranizacja". Pomijając że sama książka jest równie ambitna w swojej klasie co Harry Potter w swojej. Obecność lub brak efektów jest tu zupełnie nieistotna.
Jak ktoś kiedyś powiedział: -Nieważne co o Tobie mówią, waże, żeby nie przekręcali nazwiska. :) Nieważne, z jakiego powodu mówi się o Avatarze, ważne z jakiegokolwiek powodu się mówi. :) O Atlasie, nie będzie się mówiło z żadnego powodu.
Co do scenariusza, trudno przyczepić się, że za dużo, bo on jest na podstawie książki. Faktem fakt, że w książce historie nie były przeplatane, tylko były jako osobne "segmenty".
Tam nie było żadnych Chińczyków tylko Koreańczycy. Dodam również (czego nie było chyba pokazanego w filmie), że w tych czasach istnieje tzw. "twarzeźba", wszyscy domyślają się chyba co to jest.
To że jest to ekranizacja niczego nie zmienia. Jest to w takim razie słaba ekranizacja.
A przeciętny europejczyk nie rozpozna ani po dialekcie ani po wyglądzie Koreańczyka od Chińczyka. Bezpieczniej byłoby nazwać ich Azjatami. Nie zmienia to faktu że ich charakteryzacja była po prostu słaba.
Taaa, ci azjaci Weavinga i Sturgessa byli wisienką na tym "wspaniałym" torcie. Poziom ich charakteryzacji był wprost proporcjonalny do poziomu filmu.
Nie kumam jak można tego nie zauważyć! To można ocenić zupełnie obiektywnie. A tu się wszyscy prężą wykazując "wybitność" tego filmu. Nie mieści mi się to w głowie. To nie jest takie trudne: "lubię ten film choć mam świadomość że jest słaby". To nie Matrix, Incepcja, Dawno Temu w Ameryce, Pewnego Razu na Dzikim Zachodzie, żeby się rozwodzić i "interpretować, wracać, "rozumieć". Ten film to podrzędna lipa.
Ja początkowo myślałem, że ci azjaci to jacyś zmodyfikowani ludzie albo coś w tym stylu (wiadomo, przyszłość, różnie mogli ludzie wyglądać) ale okazało się, że oni tak na serio...
Zmiana płci reżysera musiała źle się odbić na tym filmie. Laurence Wachowski jest teraz Laną Wachowski.