I po co było siekać wszystko na taki miał i rzucać tym chaotycznie w widza? Niektóre sceny mają dosłownie kilkanaście sekund i następuje przeskok na inną historię - przecież głowa od tego może rozboleć i nie chce się oglądać. Książki za arcydzieło nie uważam, ale ramowe przedstawienie wszystkich historii jako: (1(2(3(4(5(6)5)4)3)2)1) gdzie numerki to odpowiednio oddzielna historia, sprawdziło się idealnie i było chyba jednym z lepszych elementów Atlasu Chmur. Co by się stało złego, gdyby taką kolejność zostawić i dać człowiekowi normalnie zawiesić oko i umysł na dłuższą chwilę na jednej historii? Paskudnie się to ogląda. Książka 7/10, film 5/10. Tom Hanks i Halle Berry to jedynie głośne i oklepane twarze, które nijak nie pasują tutaj, ale skutecznie przyciągną kaskę. Ot, żeby na plakacie było ich widać i "o zobacz, nowy film z Tomem Hanksem, idziemy do kina?". Znacznie bardziej wolę mniej oklepanych aktorów, jak Jim Sturgess, czy Ben Whishaw. Brakuje jeszcze tylko Nicolasa Cage'a w każdej historii i banał ekipy aktorskiej osiągnąłby apogeum.
Dodałbym jeszcze tylko, że film momentami ciągnie się jak papier toaletowy (zupełnie zresztą jak książka: Pacific Journal of Adam Ewing jest tego najlepszm przykładem). Mam zresztą wrażenie, że pomysł i fabuła zdecydowanie przerosły możliwości zarówno Mitchella (choć warsztat ma świetny) jak i Wachowskich.
Uważam, że pomieszanie (czy też posiekanie) filmu nie było i tak największą na nim zbrodnią. Niepotrzebnie angażowano tych samych aktorów do różnych opowieści. Spowodowało to straszne spłycenie fabuły. Zresztą nie oszukujmy się: z ogromnej (ale nie wybitnej) książki nie da się zrobić ogromnego i wielkiego filmu. Osobiście bardziej bym widział film w 2 (jak Kill Bill) lub 3 częściach. Można by wtedy (w wypadku 2 części) skonstruować film dokładnie tak jak książkę. Problem polega na tym, że ta pierwsza byłaby wówczas niewyobrażalnie nudna i ludzie zaczęliby wychodzić z seansu po maksymalnie 45 minutach filmu i nikt już by nie dał pieniędzy na drugą część.
Nie wykorzystano chyba również możliwości ścieżki dźwiękowej. Jakoś o wiele lepiej brzmi tak na sucho, bez filmu. Co dla mnie jest rzadkością
A co do obsady to mi brakuje Matta Damona :D
Zazwyczaj głowa boli, jak każdy ćwiczony mięsień. Książka podała wszystko na tacy, a film nie i wielkta tragedia widzę dla co poniektórych:) Tak trudno jest odróżnić scenę XIX wieczną od przyszłościowego Nowego Seulu np.?
Napisz do mnie, jak nauczysz się czytać ze zrozumieniem, bo nigdzie nie napisałem, że nie nadążam za historią i miejscem akcji. Napisałem jedynie, że można zwymiotować od rollercoastera zaserwowanego przez kogoś, kto pociął taśmę z filmem na malutkie kawałki i posklejał to w niestrawną papkę. Ale mniej wymagający widz dostrzeże w tym artyzm z najwyższej półki i będzie się tym chełpił na forum publicznym. Piszesz o strukturze książki Mitchella, jako "podawaniu wszystkiego na tacy", chociaż krytycy i czytelnicy całego świata uznali to za "wirtuozerię" i narracyjny majstersztyk... Przestań się błaźnić, rozmowa o literaturze to za wysokie progi dla Ciebie.