Kolejny po "Złotym kompasie" i "Eragonie" film fantasy (i znou adaptacja ksiązki), który po ogromnym sukcesie "Władcy Pierścieni" próbuje choć na troszkę zbliżyć się do poziomu filmów Jackasona, i kolejny któremu się to w zupelności nie udaje. Z całej tej trójki "Atramentowe serce" wypada najlepiej, choć film to faktycznie nieudany i nudny. Książki nie czytałem, ale dlatego oceniam to co widziałem na ekranie. Niestety zobaczyłem nieiwiele. O ile historia dawała spore pole do popisu, o tyle autorzy nie wykorzystali tego potencjału wogóle. Obsada aktorska jest znakomita, ale też nie miała ona wiele do zagrania. Zawodzi niestety zawsze dobry w takich rolach Fraser, który jest bezbarwny, i tylko nieudolnie powtarza swoje role z "Mumii" czy chociażby z niedawnej podórży 3D do wnętrza ziemi. Akcja prawie w całości toczy się w jednym miejscu. Film nie ma żadnej przygody. Czegoś co by widza porwało. Efekty specjalne nie są złe, ale opierają się właściwie na Panu Cieniu. Ogląda sięw miarę dobrze, ale jak już wcześniej pisałem jest to prostolinijna nuda. Na osłdę pozostał mi malutki epizodzik Jennifer Connelly. Za to właśnie kilka oczek więcej :)
5/10