Polański lubi wbijać swoich bohaterów w gęste i mroczne intrygi, tak też zrobił ze swoim bezimiennym autorem widmo. I może jest to adaptacja powieści, scenariusz nie był wyzwaniem, trzeba jednak uszanować to, w jaki sposób ta historia została opowiedziana. Narracja jaką prezentuje Polański powoli wymiera. Kino popularne żyje dzisiaj szybkim montażem, nieustannymi twistami i atmosferą budowaną pulsującą muzyką i krzykiem. Reżyser „Chinatown” tymczasem nie spieszy się ani trochę. „Autor Widmo” nie jest napędzany tajemnicą i zaskoczeniem, ale sterylnymi, chirurgicznie skrojonymi ujęciami martwych nadmorskich apartamentów, opustoszałych plaż, deszczowych wieczorów i wietrznych nocy rujnujących prawdę. I kto wie, może to dzięki temu, że opuścił Hollywood przedwcześnie, Polański nie zapomniał dlaczego kochamy filmy.