Nie wiem, nie znam się, zarobiony jestem, ale mam wrażenie, że Hollywood robi widzom z mózgów sieczkę. Te wszystkie "marwele", "starłorsy" czy inne DC, klepią w kółko macieju te same schematy, a ludzie łykają to jak emeryt tabsy. Druga część Avatara tylko wpisuje się w ten trend. Od początku wiadomo dokąd zmierza fabuła, która poprzecinana jest dłużyznami wykreowanymi na "zielonym tle". O ile w pierwszej części było to świeże i faktycznie zapierało dech w piersiach, to teraz odsmażono starego kotleta. W trzech godzinach scenarzystom udało się upchnąć tyle scen odwołujących się do filmów z minionych lat, że człowiek nie zastanawia się nad tym, że "gdzieś to już widział", ale ma nadzieję na choćby jedną oryginalną myśl. Oczywiście film spodoba się się dzieciakom i nastolatkom, ale dorosłym osobom szczerze odradzam. Jest mnóstwo innych rzeczy, na które można zmarnować trzy godziny.