Prawdę mówiąc, pisanie o "Avatarze", w pewnym sensie jest... bez sensu. Uważam tak, gdyż to, co dzieje się na ekranie przez ponad 2,5 h projekcji, przekracza granice wyobraźni i opisać się tego po prostu nie da. Mogę to tylko w małym stopniu naświetlić. Widzimy planetę, stworzoną przez magików komputerowych. Planetę stworzoną od podstaw, cała fauna i flora to zjawiska, których na Ziemi nie ma (może poza trawą). Oglądając ten świat czujemy się, w dużej mierze dzięki efektowi 3D, tak, jakbyśmy odkrywali zupełnie nowy świat. Wszystko jest ogromne, groźne, piękne, unikatowe i tak realne jak osoba siedząca obok nas na sali kinowej. Cóż z tego, że wiemy, że 80% obrazu tego filmu to wytwór komputera? Ten fakt jest "ciężkoprzyswajalny" dzięki geniuszowi wykonania. Sceny batalistyczne przypominają nam, że autorem jest Cameron. Mamy w nich emocje, dramaturgię i "to coś". Technicznie są zrobione perfekcyjnie i wcale nie w sensie, że "na dzisiejsze czasy". Te bitwy po prostu się odbywają gdzieś w kosmosie, a ktoś z idealnym zapisem z kamery udostępnił nam to do obejrzenia. Ostatnia bitwa jest chyba bardziej epicka niż słownikowa definicja tego słowa...
Wyżej przedstawiłem niepodważalne zalety filmu. Teraz słowo o wadach, których nie brakuje. Główny zarzut to fabuła. Ten schemat już kiedyś widzieliśmy, nie jesteśmy zaskakiwani nagłymi zwrotami akcji, z łatwością przewidujemy dalszy ciąg zdarzeń. Krótko mówiąc, scenariusz nie jest w najmniejszym stopniu współmierny do wizualnej strony filmu. Nie poznamy też tutaj głębiej przedstawionych portretów postaci, są one "czarno-białe". Dobrzy to dobrzy, źli to źli i tyle. Na szczęście Cameron miał do dyspozycji bardzo dobrych aktorów; Weaver gra bardzo dobrze, Lang jest "zły jak cholera", Ribisi wyrachowany jak należy, a Worthington taki, jaki miał być, szlachetny, odważny i sympatyczny. Największe uznanie należy się Zoe Saldanie "grającej" Neytiri, czyli całkowicie komputerowej postaci. Tchnęła ona w nią wielką charyzmę i, dzięki idealnie stworzonej technice przekazywania mimiki i zachowania aktora, ma możliwość stania na najwyższym stopniu podium występujących bohaterów.
Kolejna wada filmu jest paradoksalna. Czas trwania. 2,5 h to dystans idealny na wiercenie się na fotelu przez dyskomfort siedzącej części naszego ciała. Mimo to jest to za krótko, bo niektóre wątki są potraktowane po macoszemu lub ledwie zarysowane. Dla przykładu podam historię trafienia głównego bohatera na Pandorę, niby wszystko wyjaśnione, ale jednak słabo, chcielibyśmy dowiedzieć się więcej. W wątek miłosny niżej podpisanemu było trochę ciężko uwierzyć. Poznawanie się dwójki bohaterów było za krótkie. Nie było to przekonujące i powinno zostać dokładniej pokazane jeśli mamy uwierzyć w miłość osobników różnych ras. Jest jeszcze kilka podobnych przykładów, lecz z wiadomych przyczyn nie będę wszystkiego przedstawiał.
Muzyka jest taka, jaka być powinna, miła dla ucha, współgra z wydarzeniami na ekranie. Nie ma jednak co liczyć na soundtrack na miarę "Braveheart", "Gladiatora", czy choćby "Titanica".
Reasumując. Wady, które wymieniłem nie przeszkadzają w oglądaniu tego widowiska. Dopiero po seansie można je dostrzec. Dlaczego dopiero po? Dlatego, że oglądając ten film zanurzamy się w nim. Zupełnie. Nie jesteśmy pod wrażeniem efektów specjalnych, bo ich tam nie widać, tam wszystko się dzieje. Mimo niedostatków fabularych Cameron angażująco opowiada nam historię. Uśmiechamy się, smucimy, boimy. Ten reżyser potrafi to robić i udowadnia to w "Avatarze".
W mojej prywatnej skali film otrzymuję notę 8/10. Ocena 10/10 to ideał, "Avatar", choć bardziej niż idealny wizualnie nie jest ideałem pod względem wszystkich aspektów filmowych. Ma szansę maksymalnie na "dziewiątkę", ale to po wydaniu wersji reżyserskiej, gdzie Cameron mam nadzieję załatał braki w wersji kinowej i przedłużył film o co najmniej 30,40 min rozwijając zarysowane wątki.