Witam, wczoraj miałem okazję zobaczyć film Avatar, oczywiście obraz, dźwięk i efekty powalające. Fabuła z jednej strony historia Pocahontas a z drugiej Braveheart- Waleczne serce mimo to świetna! Jednak moją uwagę zwróciło przede wszystkim przesłanie tego filmu. Siedzę teraz i spoglądam na wylany betonem Wrocław, może betonu, kłęby spalin. Avatar jest jak historia ludzkości w pigułce. Oto Kolumb przybywa do Ameryki, jego następcy wybijają tubylców i tworzą nowy świat. Generalnie nigdy nie było mi po drodze z Ekologią, ten film otwiera mi jednak oczy ten ten problem którego nie dostrzegałem. Plądrujemy bogactwa ziemi, które są już na wykończeniu. Pytanie kiedy przekroczymy granice. Kiedy atmosfera zostanie nieodwracalnie zniszczona, tak że będziemy potrzebować Avatarów by na niej funkcjonować. Wylewamy beton, tworzymy miasta, karczujemy lasy, niszczymy atmosfere, rozmnażamy się jak szczury, potrzebując wciąż nowych siedlisk. Film, jest pełen metafor. Osobiście czuję się jak Pułkownik Quaritch a to dosyć smutne...
Pociągnij dalej tę analogię do Kolumba - czy ludzie w tym filmie nie przypominają Ci Amerykanów starających się za wszelką cenę zaprowadzić "demokrację" w innych rejonach świata, wśród kulturowo obcych narodów (np. Irak)? A co chodzi tak naprawdę? O surowce naturalne...?
Pozdrawiam
Wiesz generalnie widzę tam wiele analogii, film to paszkwil wycelowany w politykę USA. Widzę w miejscu Pandory, Irak czy Afganistan, to naturalne porównanie. Generalnie mam na myśli plądrowanie surowców i tak naprawdę zachwianie naturalnej równowagi na Ziemi, oczywiście "zaprowadzanie demokracji" to także wątek przewodni filmu i moich przemyśleń.
Jesli juz wspominasz o filmach "otwierajacych oczy" na ludzka dzialanosc na ziemi to od siebie goraco polecam Godfrey Reggio's "Koyaanisqatsi: Life Out of Balance" z 1983 roku- bardzo niedoceniana produkcja, oraz jego kontynuacje: "Powaqqatsi: Life in Transformation" z 1988 roku oraz "Naqoyqatsi: Life as War" z 2002 roku. Do pierwszej produkcji material byl zbierany przez okolo 8 lat.
cameron nie chciał zrobić filmu otwierającego komuś oczy, ale fabuła rzeczywiście są metafory...
Ja ostatnio miałem okazję zobaczyć "niewygodne fakty o WTC" świetny film. Avatar jest moim zdaniem filmem mocno politycznym nasyconym metaforami i analogiami, zresztą tworząc taki film ciężko jest tego uniknąć, więc moje przemyslenia mogą mieć naciągany charakter, jednak cała historia jest na tyle ciekawa że zamierzam wybrać się drugi raz na te film.
Oczywiście od razu widać tu wiele analogii co do polityki USA wobec Iraku i
Afganistanu (<nie pamiętam nazwy tego surowca> - to ropa), oraz polityki
wobec Indian, których traktuje się jak dzikusów, których trzeba wyplenić
"bo zajmują cenną przestrzeń". Film nawiązuje też do ideologii Wiccańskich
(Eywa - Wielka Matka). Może to w końcu ruszy ludzi, którzy na co dzień
obojętni są problemami ekologii i nie obchodzą ich losy narodów, które są
dziś okupowane (nasze wojsko też ich okupuje :/). Ten film bardzo
przypomina mi "Księżniczkę Mononoke". W tym tygodniu wybiorę się na niego
drugi raz :]
Swoją drogą zastanawia mnie czym Na'vi się żywią ^^?
Trafiasz w dziesiątke! A co do jedzenia to widziałem że coś tam przeżuwali przy ognisku. Generalnie czuję się jak dziecko, bo w głowie mam świat z bajki w którym chciałbym biegać po lesie z ogonem i wielkim warkoczem:)
Jak to - co jedzą? Hexapody, to się chyba tak nazywa, czyli to coś, co przypomina jelenie, i pewnie wszystko inne, co upolują ze swoich łuków. Pewnie i owoce w lesie zbierają.
A scena kiedy Jake upolował tego "jelenia"... "Twoja dusza pójdzie do Eywy, a ciało zostanie tutaj, by stać się częścią Ludu".. chyba wyjaśnia problem, czym żyją Na'vi
Populację zaś na 100% kontroluje Eywa, i pewnie bez jej zgody żaden zwierzak, ani Na'vi, nie wyda na świat potomstwa, ot, i tyle.