Nie wiem czy powiem coś nowego. Raczej nie, bo o Avatarze napisano już naprawdę sporo, a tak naprawdę czas pokaże czy produkcja JC jest ponadczasowa czy jest raczej technicznym majstersztykiem na miarę czasów. Nie chciałbym dyskutować o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocy, więc podzielę wszystko na pół. A przynajmniej postaram się.
Scenariuszowo Avatar to kalka z wielu gatunków. Mix komedii romantycznej, patetycznych amerykańskich produkcyjniaków, westernów (Indianie i najeźdźcy, walczą o nieskażone cywilizacją terytorium i możliwość dalszego bytowania na własnej ziemi, na własnych zasadach), space opery, dramatu, filmu przygodowego i filmów dla najmłodszych. Inaczej mówiąc - Cameron robi po prostu to, co potrafi najlepiej: kręci kino, które możliwe jest do odebrania na każdym stopniu człowieczeństwa – od kilkuletnich brzdąców do zmęczonych życiem staruszków. I co ciekawe – daje porządny zastrzyk energii i jednym i drugim. Jest kinem posiadającym uniwersalny system znaków dla przedstawiciela każdej kultury. Kodyfikuje najprostsze emocje i układa ją w mozaikę znaczeń łatwych do rozszyfrowania. Mamy miłość, złych, dobrych, zwrot akcji, wielką scenę na końcu i szczęśliwe zakończenie. Najpierw ona z nim niechętnie, potem chętnie, potem przeciwko niemu, a na końcu znów z nim (jak w Nothing hill). Trochę tu ekologii, trochę buntu przeciwko temu co dzieje się z kosmopolityczną i konsumpcyjną cywilizacją, szczypta nienachalnego moralizatorstwa i dreszcz emocji. Właściwie trudno jest takie filmy oceniać i umieścić w jakiejś niszy, bo na pierwszy rzut oka wydają się doskonałe, potem przychodzi refleksja, że jak coś ma w sobie wszystko to jest niczym itp. rzeczy.
Na pewno warto docenić wizję świata, świeżość w kreowaniu nowego gatunku, który pewnie na stałe wpisze się do panteonu postaci filmowych kosmitów. Także fantastyczne zwierzęta i nić łącząca każdy żywy organizm na tej cudownej planecie jest pomysłem świetnym, choć symbolem oczywistym i w oczach takich przemądrzałych dupków jak ja, urastającym do rangi banału. Jednak pomimo tego, że film to prosty i podający wszystko na tacy, traktuję go łagodnie...bo po prostu mi się podobał. Jest piękny wizualnie, rozrywkowy, nie udający niczego i okraszony dobrą muzyką. Nie wymagam od takiego kina niczego innego. Świat jest zbyt różnorodny by odbierać sobie przyjemność oglądania takich majstersztyków (zwłaszcza w 3D) i narzekać, że Cameron nie naśladuje Felliniego, Herzoga, Wanga czy Jarmusha. Co by było, gdyby żejksali zginął, świat pogrążył się w chaosie, niebiescy dostaliby w dupę, a amerykańska flaga zatknięta na zgliszczach wielkiego drzewa powiewałaby nieskromnie w lewym dolnym rogu ekranu? Co miałoby to pokazać?
Filmy o bohaterach, ze szlachetnymi motywami, zmianach zachodzących w człowieku i konsekwencjach, jakie mogą z tego wyniknąć są też piękne i wartościowe. Avatar to udowadnia, choć gdyby nie działo się to wszystko w tym pięknym świecie i gdyby nie było 3D, to może rzeczywiście uznalibyśmy wszyscy zgodnie, że ot, mamy kolejny Pocachontas. Tymczasem film o bohaterze i zarazem zdrajcy, o walce dobra ze złem, obraz o zdecydowanie prostej symbolice i naiwnym scenariuszu zarobił już miliard dolarów (rekord). Zarobi pewnie jeszcze więcej gdy wejdą na rynek gry, tapety na komórkę, napoje, figurki, zabawki w McDonaldzie, papier toaletowy, skarpetki, kondomy i Bóg wie co jeszcze. Przeje się w końcu jak Władca Pierścieni, a każdy hochsztapler spróbuje wycisnąć z tej ogromnej i pięknej cytryny ostatnią kroplę. Cóż, taki już chyba los komercyjnych produkcji. Od siebie jeszcze dodam, że z chęcią pójdę jeszcze raz i jest to film dobry na iMAXA
Ocena od Linta widza: 10/10
Ocena od Linta mądrali: 5/10
Ocena średnia: 7,5/10.
Sorry, że trochę nieskładnie, ale zmęczony jestem
Popieram w całej rozciągłości.
Niektórzy osądzają filmy na zasadzie: happy end - głupi, bohaterowie giną na końcu - ooo! To jest głębokie kino! Jakiż nieprzewidywalny zwrot akcji!
Proponuję wersję alternatywną Avatara dla krytyków - koneserów:
Brat Jak'ea był gejem, co głęboko skrywał, a to oczywiście wpłynęło na transfer DNA. Po wcieleniu w avatara Jakesully z przerażeniem zaczyna zdawać sobie sprawę że pomimo coraz wyraźniejszych dowodów sympatii Neytiri, on chciałby przebywać coraz bliżej Tsu'tey'a, imponującego mu męskością i siłą. Uświadamia sobie, że naprawdę to dla niego dokonał wyczynu, jakim było ujeżdżenie ikrana - bo On na niego patrzył, a nie jakaś tam Neytiri! Przeżywa cierpienia psychiczne nie wiedząc, w jaki sposób zbliżyć się do młodego wojownika i nie być odrzuconym (krytycy już szlochają). W głębokiej tajemnicy, zabarykadowując się w kiblu dokonuje kolejnych wpisów na swoim wideoblogu, będących dla niego swoistym katharsis (3 oskary i 2 złote palmy). Śmierć Tsu'tey'a podczas walki jest dla niego tak głębokim wstrząsem że rezygnuje życia i umiera, nie pozwalając Neytiri nałożyć sobie maski tlenowej i rozbijając ową maskę o podłogę baraku (nominacje we wszystkich kategoriach).
Noo, to jest dopiero głębokie, emocjonalne kino! Zamiast wpisów na forum typu "co zostanie z filmu, jak zabierzemy mu grafikę", byłyby "wysublimowane efekty są tu wręcz zbędne, nawet bez nich film byłby wspaniałą, poruszającą do głębi opowieścią!"
Teraz już bez jaj: Zabierając się do oglądania jakiegoś filmu mniej więcej (za sprawą reklam i zajawek) wiemy, co po nim oczekiwać i jak się na niego nastawić. W przypadku Avatara nastawiłem się na porcję solidnej, wysokobudżetowej rozrywki i film przerósł o 100% wszystkie moje oczekiwania. Oczekiwałem pięknych efektów i takie dostałem, obawiałem się nachalnej, pseudoekologicznej propagandy i ku memu wielkiemu zaskoczeniu, takiej tu nie było, myślałem, że zgodnie z obowiązującymi trendami poprawności politycznej, na pewno w filmie będzie jakiś bohaterski murzyn itp, a tu nic z tych rzeczy.
To miał być film rozrywkowy i takim jest, na bardzo wysokim poziomie, bez idiotyzmów w stylu spidermana i głupawek w stylu Zuckerów.
Że fabuła filmu przypomina Pocahonas? To akurat dobra opowieść i nie mam nic przeciwko oglądaniu jej w tak highendowej wersji. Nie lubimy piosenek, których kiedyś nie słyszeliśmy.
Haha, uśmiałem się po pachy czytając ten opis alternatywnego Avatara ;D Po prostu boskie i w pełni oddające klimat, który zagościł tutaj od chwili kiedy tzw. filmwebowi znawcy zaczęli narzekać na ten film.
Ja oglądając trailer zniechęciłem się do tego filmu. W życiu bym na niego nie poszedł, gdyby nie to, że jak jeszcze pracowałem w branży to docierały do mnie informacje, że największe sieci kinowe w polsce (multikino, cinema-city) kupują na gwałt osprzęt do projekcji 3D - tylko ze względu na Avatara. To mi uświadomiło, że coś jest na rzeczy i może warto z samej ciekawości pójść na tą grę komputerową na ekranie jak mi się wtedy wydawało.
Oczywiście film przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Siłą tego obrazu jest to, że poza czystą, naprawdę czystą rozrywką oferuje jeszcze zgrabną (jak na film akcji, film rozrywkowy!!!!) fabułę, bardzo dobrze zarysowane postacie, pełno emocji prezentowanych zarówno przez ludzi jak i przez Na'vi - którzy na trailerze wydawali mi się drewniani.. No i rzecz jasna Pandorę i jej mieszkańców ;)
kik club, opis po prostu bezbłędny. Uśmiałem się po pachy :D
Moja recenzja jest luźna i napisana na lekkim kacu, ale chyba tak być powinno przy filmach tego typu ;)
Pozdrawiam
Heh, co do jednego się mylisz, cameron się zwyczajnie mocno kamuflował, i nie był tak ostentacyjny jak w terminatorze 2 gdzie bohaterski murzyn-genialny naukowiec oddaje życie za przyszłość naszą i waszą. Niemniej dzielne postacie na'vi jak tsu'tay i naytiri choć niebieskie, są odtwarzane przez czarnoskórych, nie wiem jak reszta plemienia bo nie sprawdzałem ale zapewne podobnie ;)