W większości przypadków nie lubię chodzić do kina - jeśli już to z konieczności. Nie lubię tego, że muszę siedzieć czasami ponad 2 godziny w niewygodnym fotelu. Muszę zmarnować ponad 2 godziny z mojego życia na spędzenie ich w NARZUCONYCH WARUNKACH I ZASADACH. Nie lubię tego, że muszę siedzieć sztywno, nie odzywać się, nie wiercić za bardzo...bo będę przeszkadzał komuś z otoczenia. Jestem w pewnym sensie więźniem...i czuję się frajerem bo...jeszcze za to zapłaciłem ponad dwie dychy.
Tym bardziej, że w większości są to filmy, które równie dobrze mógłbym oglądnąć w domu - bo chodzi w nich o fabułę, a nie krajobrazy. I dopiero...
...dopiero na Avatarze, mogę powiedzieć, że nie czuję się frajerem, że dałem te 21zł - bo w żadnych innych warunkach ten film by tak nie wyglądał i nie dał by tego efektu wizualnego. Zabuliłem i dostałem wrażenia warte tej ceny - nie do osiągnięcia w inny sposób niż w kinie.
Mam nadzieję, że każdy myślący dojrzały człowiek wydedukował jeden z podstawowych psychologicznych podtekstów plucia na jakiś film po oglądnięciu go. Ktoś naczytał się 'recenzji' i opinii pisanych przez (z dupy wziętych) 'forumowiczów/znawców kina' (którzy znawcami stali się nagle, gdy w ich mieście powstało Multikino i teraz łażą na każdą nowość, którą tam grają, żeby być trendy i na czasie). Na dodatek podjarali się trailerem, który zazwyczaj pokazuje wszystko co najlepsze w filmie (tzn. więcej już nie ma nic widowiskowego). I to plucie...jest reakcją kojącą na szok...kontrastem między tym co sobie wyobrażali na temat tego filmu, a tym co zobaczyli. I co najważniejsze...czują się frajerami bo ulegli 'iluzji' wykreowanej przez innych i wybulili na to kasę :)
W przypadku Avatara, w ogóle nie interesowałem się tym co piszą o nim w Internecie. Zwiastuny widziałem tylko te przypadkiem w telewizji. Poszedłem na ten film bo była to okazja aby pierwszy raz zobaczyć w kinie jak wygląda to 3D. I dlatego ja nie będę pluł, ani wyrażał frustracji bo...film dokładnie spełnił moje oczekiwania :D Wiedziałem za co płacę i dokładnie to dostałem - a nawet był element zaskoczenia i zadziwienia.
Stąd nie będę się pluł o fabule, aktorstwie itp. Za to w związku z czym, że nie lubię kina mogę dogryźć w ten sposób, że w ogóle Kino (jako budynek/instytucja) nie jest dla ludzi ambitnych. To jest po prostu prosta rozrywka. Jak wesołe miasteczko. Szczególnie jak wszedłem i zobaczyłem w jednym wielkim tłumie i dzieci i dziadki i ciotki...i ogólnie tą samą chmarę która z tych samych pobudek i w tej samej konfiguracji chodzi do McDonalda :D I jak ktoś widząc ten tłum nie domyślił się, że nie idzie na ambitne kino i źle się czuł strojąc poważną minę, wczuwając się w rolę poważnego krytyka - jest kompletnym idiotą :D
Bo wg mnie jak ktoś chce oglądać coś ambitnego, ogląda film na swoich warunkach, tworzy swój świat, swój klimat. O godzinie o której mu najwygodniej, rozsiada się wygodnie w swoim fotelu. Ma w dupie innych ludzi. Zamiast śmierdzącego popcornu jak reszta bydła - odpala sobie Cappuccino albo kawę.
Jako rozrywka - Avatar wart jest tej ceny. Ostatnio na czym byłem (z przymusu) to najnowszy Terminator i Avatar bije go na głowę w kwestii DOZNAŃ wizualnych! (bo jeszcze raz przypomnę, wg mnie po to się ogląda film w Kinie i znosi niewygody wynikające z takiej formuły oglądania filmu - dla DOZNAŃ WIZUALNYCH - każde inne lepiej się odbiera oglądając "u siebie").
Mam za to dwie uwagi negatywne od strony technicznej. Przesadą jest OCZYWIŚCIE, że to jakiś krok milowy w technice kręcenia filmów "komputerowych" :D Nic tu nie jest specjalnie nowego - po prostu wszystko jest na większą skalę i z większym rozmachem. Cameron mówił, że chciał uzyskać realizm, tak żeby było czuć, że te postacie są żywe, a nie wygenerowane - no i niestety wg mnie nic takiego się nie udało. O ile jeszcze animacja twarzy była dosyć naturalna (np. na tyle, że...'polubiłem' Neytiri :)). Ale sama animacja ruchów postaci itd. - nie są w pełni naturalne, tak samo jak nienaturalnie ruszały się postacie w Final Fantasy: Spirit Within. Zresztą jak powiedział jakiś znany grafik komputerowy (może Bagiński, nie pamiętam): Im bardziej 'kosmicznego' coś wymyślamy, kreujemy tym łatwiej jest widzowi uwierzyć i zaakceptować to jako prawdę, ale gdy próbujemy odwzorować/naśladować rzeczy istniejące, kończąc na samej postaci człowieka - tym jest coraz trudniej. Bo widz to DOSKONALE zna i tu odruchowo wyłapuje każdy najmniejszy detal ruchu, który nie jest zgodny z tym co zna.
Dlatego, tak uwierzyłem w dinozaury Spielberga i czułem się jakbym oglądał żywe stworzenie. Dlatego, tak plastikowo i nierealnie wyglądał dla mnie ruchy Spider-Mana gdy latał na lince i bez mrugnięcia okiem mogłem wskazać kiedy były ujęcia z żywym człowiekiem, a kiedy wygenerowane komputerowo.
Dlatego, oglądając Avatara, mimo wszystko miałem ciągle świadomość, że oglądam postacie w stylu - przerysowując trochę - "Potwory i Spółka". Dlatego z kolei tak urzekły wszystkich krajobrazy Pandory, roślinność, egzotyczne zwierzęta, itd.
I na koniec jeszcze jedna kwestia, która trochę zepsuła mi odbiór nacji Na'vy. Na początku czułem tą inność, tą obcość dopóki...Na'vy nie zaczęli się zachowywać jak indianie północnoamerykańscy :/ Te okrzyki, obrzędy itd., czar prysł i już nie oglądałem obcych. Tak jakby zabrakło wyobraźni jak powinna się zachowywać obca rasa i po najprostszej linii oporu - zerżnięto ze 'standardowych dzikusów' Ziemskich.