Endgame to bezpośrednia kontynuacja Wojny bez granic. Na Ziemi upłynęło kilka lat po tym jak Thanos jednym pierdnięciem zlikwidował połowę ludzkości (i wszechświata). Pozostali próbują wiązać koniec z końcem w ciężkich chwilach. Avengersi też radzą sobie, jedni lepiej, drudzy gorzej. Natomiast gdy Ant-man wraca z wymiaru kwantowego to doznaje szoku, bo w jego odczuciu znajdował się w nim jedynie kilka godzin. Teraz trzeba tylko namówić Człowieka-Żelazko aby pomógł skonstruować maszynę pozwalającą odbyć podróż w czasie, a potem podprowadzić kryształy sprzed nosa Thanosa.
Wbrew konwencji uniwersum Marvela, w tym filmie nie spotykamy już nieustannej naparzanki. Zamiast tego, otrzymaliśmy należycie złożony hołd w stronę poległych. Dramatyzm i smutek przewijają się przez 99% filmu, zarówno w ogólnym, jak i indywidualnym wydaniu, czego nie mogliśmy być jeszcze świadkami w żadnym z serii filmów z MCU. Ciekawa to przemiana i zastanawiam się czy stonowanie to nie aby dobry krok dla dalszych produkcji - w końcu fani też się starzeją, a wraz z nimi potrzeby :) ale raczej tak się nie stanie. Nie szkodzi. Nie mogę przeboleć tylko, że najsilniejszym Avengersem jest ten niemimiczny, bezosobowy i nudny do bólu twór: Kapitan Marvel.