Cóż, jakiś czas temu przeczytałam recenzje o Endgame, ze jest dla śliniacych się blockbusterowych siedmiolatków i się pośmialam, bo moje oczekiwania również zostały zawiedzione. HYPE, to było widowisko dla ludzi którzy lubili marvelowski humor, troszkę bicia i typowego wygrania dobra ze złem i nie mam nic do tego. Pierwsze 50 minut filmu po prostu mnie znudziło, perypetie, rodzinki, Scott Lang wylazł tylko dlatego, bo jakiś szczur sobie nacisnął. To co zrobili z Thorem przez chwilę było śmieszne, ale tylko chwilę, potem się zrobiło dziwnie i żenująco, ciekawie było dopiero od momentu skoku w przeszłość i pojawienia się nostalgicznych lat i poszukiwiania infinity stones i bitwa jak zwykle klasycznie była emocjonująca, ciary przechodziły, niektóre momenty były zbyt ckliwe, rodzinka i pocałunki hehe, szkoda Natashy, szkoda Starka który ładnie zakończył swoją pracę w uniwersum, ale do przewidzenia, ale cały film ratował Stark i jego wątek, Antman i jego kluczowa rola i moment powrotu bohaterów i bitwy, troszkę Kapucyn, ale ta końcowa scena szczerze mnie rozśmieszyła, taka troszkę komedia romantyczna i Gwiazd naszych wina i taka sceneria, pomijając ze cały film liczyłam na Wielki Powrót Lokiego:( (ale to tylko personalnie), niektóre wątki zupełnie bez sensu i mieszały tylko w filmie, niektóre wzruszały i wyjaśniały poprzednie filmy, ale gdyby nie bitwa, kilka humorystycznych scen, których było i tak za dużo, smierć Tonyego wypowiadającego słynne I am Iron Man, to ten film nie przypominał by Marvela i powiedziałabym wiele więcej ale jestem po prostu na świeżo, oczywiście nie oceniam źle filmu bo to jednak Marvel i zakończenie w pewnym sensie tej partii uniwersum, ale spodziewałam się czegoś mroczniejszego i bardziej poważnego po Infinity War które oceniłabym na 9/10 bo płakałam, tymczasem endgame wzruszył mnie może dwa razy, bez łez - 6,5/10