Avengers: Koniec gry

Avengers: Endgame
2019
8,0 195 tys. ocen
8,0 10 1 195286
7,0 67 krytyków
Avengers: Koniec gry
powrót do forum filmu Avengers: Koniec gry

11 lat razem. I koniec gry. Historia zaczęła się od Iron Mana, milionera, ekscentryka i geniusza i na nim właściwie się skończyła. Czy takie zakończenie mnie usatysfakcjonowało? I tak, i nie. Z jednej strony jestem pełna podziwu, że bracia Russo zdobyli się na to, aby pożegnać się z trzema głównymi bohaterami (nie biorę tu pod uwagę postaci, które ostatecznie zginęły w poprzedniej części), z drugiej boli sposób w jaki zakończyła się historia Starka.
Czarna Wdowa poświęciła się dla ludzkości, ale również dla Hawkeya (a właściwie powinnam napisać Ronina), który mógł wrócić do swojej rodzina. Oczywistym więc stało się od razu, gdy zostali oboje wysłani na Vormir, że to będzie nasz moment pożegnania się z Czarną Wdową, wydaje mi się idealnym rozwiązaniem poświęcenie się dla najbliższego przyjaciela, który dzięki zyskaniu Kamienia Duszy zwiększy szansę na powrót żony i dzieci. Po Natashy widać było jak cierpiała, gdy oglądała kolejne wyczyny Clinta i jak bardzo chciała, by wrócił do bycia dawnym sobą, stąd też cieszy ukazanie jego ponowne zjednoczenie z rodziną, bo widać, iż poświęcenie jakiego dokonała Czarna Wdowa nie poszło na marne.
Kapitan Ameryka. Postać, z którą chyba wszyscy zdążyli się już jakiś czas temu pożegnać, mając na uwadze to, iż od dłuższego czasu mówiło się o tym, że Chris Evans zamierza zakończyć swoją swoją przygodę ze Stevem Rogersem. Jednak nie spodziewałam się tak dobrego dla niego zakończenia. Byłam przekonana, że zginie bohaterską śmiercią w walce z Thanosem, w końcu sam Kapitan Ameryka jest kreowany na herosa zdolnego do każdego poświęcenie dla ludzkości. Natomiast zamiast bohaterskiej śmierci doczekał się spokojnej starości wraz ze swoją ukochaną Peggy Carter. Z pewnością gdyby nie podniosłość tej części Avengersów nie miałabym nic przeciwko takiemu zakończeniu, ale jak na „koniec gry” okazało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. To nie jest tak, że chciałabym, jak co poniektórzy, śmierci 90% bohaterów, bo tak pasuje ze względu na koniec pewnej ery w Marvelu, po prostu, według mnie, nie jest to zakończenie godne tej postaci. Dostaliśmy jednak to co widzieliśmy na ekranie i trzeba z tym się pogodzić, zapewne wielu osobą, w przeciwieństwie do mnie, spodoba się sposób poprowadzenia do końca historii miłosnej przystojnego herosa z piękną agentką, dla mnie niestety, jak napisałam powyżej, jest to zbyt piękne, by mogło się naprawdę wydarzyć.
I przyszła kolej na ostatnią z postaci, tą która była z nami najdłużej. Iron Man. Tony Stark. Człowiek, który lubił siebie, swoje pieniądze i kobiety. Ostatecznie dopiero po pstryknięciu Thanosa udało mu ustatkować, założyć prawdziwą rodzinę i dojść do czegoś, co można nazwać prawdziwym szczęściem. Oczywiście, nie zaznał na pewno spokoju, jako że jego protegowany – Peter Parker, zniknął wraz z połową ludzkości, aczkolwiek doczekał się w końcu własnego dziecka, co mu tę stratę wynagrodziło. Prowadził życie z dala od ludzi, hałasu, w pięknym, drewnianym domu pośrodku lasu, czego można chcieć więcej? Jednak Tony chciał być człowiekiem, z którego Howard Stark, jego ojciec, mógłby być dumny. I z pewnością byłby, gdyby mógł zobaczyć kim stał się na przestrzeni lat. Nie zawsze było mi po drodze z tą postacią, nigdy z pewnością nie był moim ulubionym superbohaterem, aczkolwiek byłam w stanie zrozumieć dlaczego odciął się od reszty Avengersów po wydarzeniach w Wojnie bez granic, w końcu nie jemu jedynemu się to zdarzyło. Jednak wrócił, co prawda był to w pewnym sensie powrót samolubny, bo nie chodziło o te wszystkie istoty, które wymazał Thanos, a o jedną jedyną – Petra Parkera. Nie można mieć mu tego za złe, większość ekipy Mścicieli pomagało bardziej dla siebie niż dla idei, jako że każdy z nich kogoś lub coś (patrz: Thor, który utracił wiarę w siebie) stracił. Po 11 latach przygody scenarzyści pozwolili Starkowi się w końcu ustatkować, ale pokazali również, że nic nie trwa wiecznie. Iron Man dostał zarazem najlepsze, jak i najgorsze zakończenie. Umarł śmiercią bohaterską, ocalił świat przed zagładą, czyli zyskał zakończenie godne Kapitana Ameryki. Gdzie ten drugi dostał zakończenie godne Iron Mana. Wyżej pisałam o tym, że życie Steve’a Rogersa potoczyło się za pięknie, a jednak tego właśnie chciałabym dla Tony’ego Starka i właśnie tutaj widać różnice w tych postaciach, z których jedna od początku była kreowana na kogoś kto miałby się poświęcić za ludzkość, a druga już niekoniecznie. Jasne, Iron Man nie raz pokazywał, że poświęcenie się za kogoś to dla niego żadna nowość, aczkolwiek nie było to przeze mnie odczuwane w takim stopniu jak u Kapitana, ze względu na charakter Tony’ego.
Nie każdego życie jednak jest idealne i to pokazuje Endgame, każdy z postaci wiele wycierpiał i stracił, a na koniec i my straciliśmy ulubionych bohaterów, których losy śledziliśmy przez lata. Nie każdemu zapewne spodobało się zakończenie marvelowskiej ery, mnie samą nie wszystko usatysfakcjonowało, co zresztą widać powyżej, aczkolwiek za całokształt, za to, że to już koniec i za całe trzygodzinne widowisko, na którym ciężko było się nudzić, moja ocena jest taka, a nie inna.