Z serii Thor, Bóg wychowujący się w Asgardzie, który miał dostęp do starożytnych zwojów, obracał się w towarzystwie królów, elit całego wszechświata i zachowuje się jak murzyński gangster... postać Thora popsuta. Nie mówiąc, że jest Bogiem, więc w jaki sposób spasł się jak zwykły człowiek? W pierwszym Thorze, który był dobrze zrobiony i dialogi były poważne a nie robiące z Thora idiote jasno przedstawiono różnice pomiędzy zwykłymi śmiertelnikami a ludźmi z asgardu, czyli samo bycie asgardczykiem dawało mu kondycje. W kolejnych odcinkach moc Thora była osłabiana i robiono z niego idiotę o manierach murzyńskiego gankstera. Słabo.
Nowa bohaterka kompletnie nietrafiona. Brzydka, przypominająca z wyglądu feministkę dostaje overpower moce i po prostu przelatuje przez wszystko i wszystkich i nic jej nie da się zrobić...
Fabuła o "wymiarze kwantowym" to czysty idiotyzm... cringe totalny. Niektóre teksty Banera też Cringe.
Zabrakło powagi. Mówimy o śmierci, walce ze złem a film przypomina bardziej tanią komedię wysyconą dobrymi efektami, słabą fabułą i słabymi dialogami niż poważne kino o super bohaterach.
Momentami było ciekawie. Zwłaszcza ostatnia bitwa robiła wrażenie + były dwa fajne teksty siostry zieleninki do Quila albo antman ze swoim samochodzikiem w środku pola bitwy. :D Z tym, że tak jak fajnie zaczęła się scena walk to końcówka była idiotyczna... nagle pokazują grupkę kobiet rozwalającą wszystko a reszta super bochaterów mimo lepszych mocy w zasadzie jest bezradna. Mówiąc resztę mam na myśli facetów. Brak logiki :O
Podsumowując film bez rewelacji, można pójść i obejrzeć ale nie jest to nic ciekawego.