Na Marvela, MCU i poszczególne filmy/bohaterów/twórców - wszystko związane z tym universum - hejt wylewał się od lat. Przynajmniej odkąd WB postanowili zrobić DCEU i konkurować z Marvelem widząc ile ten zarabia. Tylko wtedy krytyka i hejt płynęły głównie z ust przedstawicieli zazdrosnej konkurencji i jej zaślepionych fanbojów którzy gloryfikowali kiepskie filmy pokroju BVS, Suicide Squat i JL, zaś mieszali z góry z błotem wszystko co robił Marvel. Czego w sumie nigdy nie rozumiałem, wiem, że fani filmów Marvela jechali po DCEU (ja sam tak robiłem) a chwalili MCU. Przyganiał kocioł garnkowi? Niezupełnie, DCEU to były filmy nudne, i choć siliły się na pozowanie na ambitniejsze i poważniejsze od tytułów Marvela - była to tylko pudrowa posypka na stolcu produkcjach płytkich jak kałuże i równie kliszowych ogólnie jak najbardziej krytykowane elementy Marvela. Zack Sznajder udawał, że robi poważne i realistyczne filmy o tym jak wyglądałby świat w którym żyją herosi, ale DCEU zawiodło w tym, Watchmen byli bliżej, ale jeśli kogoś naprawdę interesuje taki klimat gorąco polecam serial The Boys od Amazona (tylko to nie dla dzieci i nie dla osób wrażliwych).
O rany przepraszam za ten przydługi wstęp. Przechodzę do sedna. Ostatnio do dawnego typowego grona hejterów Marvela dołączyły wielkie postacie Holywood pokroju Martina Scorsese, Pedro Almodovara, FF Coppoli. Zarzucają im płytkość, to, że nie potrafią pobudzać emocji i refleksji i, że szkodzą kinu (m.in).
Chciałbym zmierzyć się z tymi zarzutami i udowodnić, że są najzwyklejszymi w świecie bzdurami snutymi prawdopodobnie (bo nie mam pewności dlaczego ktoś tak szanowany tak nisko upadłby w swoich wypowiedziach) z zazdrości o sukces Marvela. Co ważne - ten od którego się zaczęło to zamieszanie czyli Martin Scorsese przyznał, że nie oglądał żadnego filmu Marvela. Co już na starcie w moich oczach oznacza, że jego opinia na ten temat jest gówno warta. Czy pozostali eksperci raczyli zobaczyć choć jeden tytuł z MCU nim je ocenili? Nie wiem, ale śmiem wątpić skoro ktoś już na starcie przetarł szlaki krytyce w ciemno.
Nim przejdę do "wartości" "emocji" i głębi MCU chciałbym zacząć od zarzutu, że szkodzi ono kinu. Avatar był fenomem jeśli chodzi o przemysł filmowy. Nie pod względem treści czy jakości - kaprawe przereklamowane gówno - ale pod względem szumu jaki narobił i sukcesu jaki osiągnął 10 lat temu. To była inna epoka w dziejach kina. Nikt (a w każdym razie nikt kto zna się na przemyśle filmowym) nie wierzył, że ten wynik da się przebić w naszych czasach - gdy istnieją platformy streamingowe, ludzie oglądają filmy w telefonach, w kinach konkurencja o widza ogromna a same kina nie muszą być aż tak popularnym miejscem spędzania czasu. Last Jedi i Solo osiągnęły wyniki finansowe grubo poniżej oczekiwań Disneya. Bo były filmami nr 3i4 w ciągu 4 lat. I twórcy próbowali to zwalić na przesyt widzów filmami z cyklu SW - niby 4 filmy w 4 lata to za dużo. Marvel udowodnił, że nie istnieje coś takiego jak przesyt filmami. Dopóki filmy spełniają oczekiwania a nawet je miażdżą i potrafią dać rzeczy o których widzowie nawet nie śmieli marzyć. 20parę filmów w 11 lat i wszystkie osiągnęły sukces komercyjny (od względnego po niewyobrażalny), w oczach widzów i krytyków. Nawet najsłabsze filmy z MCU nie są złymi filmami. I po 11 latach MCU na rynku i tak przesiąkniętym konkurencyjnymi adaptacjami komiksów Marvel pobił wynik Avatara bijąc rekordy box officu. Przesyt? Znużenie? Gdzie tam. 10 lat po premierze Iron Mana hype na najnowszy film Marvela był nie z tego świata. Marvel szkodzi kinu? Nie. Marvel dokonał w kinie rzeczy których nikt przed nim nie osiągnął i których inni im zazdroszczą. Myślę, że Marvel poprawił pozycję kinematografii jako rozrywki, a po Endgamie raczej nie powinien utrzymać aż takiej popularności więc te miliony widzów przyzwyczajonych do wizyt w kinie dla Marvela może poszukać innych tytułów. To tylko gdybanie. Nie wiem czy Marvel napędził koniunktórę na kino na jakiej skorzystają inne studia i inne tytuły. Wiem za to, że krzywdy kinu nie wyrządził. Kina zarobiły więcej z nim niż bez niego, ludzie przywykli do częstszych wizyt w nich (ja sam z osoby chodzącej do kina raz na kilka lat stałem się osobą chodzącą kilka razy w roku czy nawet kilka na jeden film^^) pozwolił wypłynąć kilku mniej wcześniej znanym a obecnie słynnym aktorom/scenarzystom/reżyserom. Kto znał jakiś film braci Russo przed Marvelowymi? A teraz to ludzie którzy nakręcili Zimowego Żołnierza, Civil War, Infinity War i Endgame będący największym hitem w historii kina. Ile jeszcze brzydkich kaczątek kinematografii stało się pięknymi, sławnymi i bogatymi łabędziami dzięki MCU?
Teraz co do wartości samego MCU innej niż finansowa. Projekt stworzenia kilku osobnych cyklów filmowych (iron man, kapitan america, thor i dobre kilka innych) spojonych jednym światem, łączących siły w Crossoverach i łączących tak wiele klimatów: m.in. sci fi strażników galaktyki, fantastyka Strangea, scifi zmieszane z fantastyką w thorach... do tego wiele stylów - tu film przygodowy i kino akcji podają sobie rękę zarówno z komedią jak i dramatem.
Stworzenie Avengers nie było łatwe. Zrozumiało to WB dopiero gdy zabili się o własne JL. Pamiętamy czasy kiedy pierwsi Avengersi wydawali się ogromnym przedsięwzięciem. Przy Infinity War czy Endgame inne filmy z MCU ale też wszystkie inne w historii kina wydają się takie... malutkie. Inni twórcy nie potrafią czasem połączyć w jednym filmie więcej niż 3 bohaterów. Ani sklecić spójnej całości z więcej niż 1 filmu (DCEU, Disney Star Wars, X-men które pogubiło się 10 lat temu przynajmniej). MCU to bodaj 23 filmy połączone w spójną całość a w 2 finałowych (infinity i endgame) bohaterów były dwucyfrowe liczby! Kto inny dokonał czegoś podobnego albo choćby się do tego zbliżył? Już nawet pomijając wynik finansowy (a od przynajmniej 2 lat MCU jest najlepiej zarabiającym projektem w historii kina) dzieło Marvela jest epickie, niewiarygodnie wielkie, niemalże niemożliwe, że to wszystko się udało - i zasługuje ono na szacunek a nie na hejt netowych dzieciaków czy reżyserów którym na starość chyba odbija.
A teraz czy w MCU jest głębia i są emocje. Chciałem poruszyć więcej postaci i bohaterów, ale i tak niesamowicie się rozpisałem. Poprzestanę na Tonym Starku i filmach z jego udziałem.
Poznaliśmy go w pierwszym Iron Manie. Filmie od którego wszystko się zaczęło. Geniusz, Narcyz, Egocentryk, Playboy traktujący kobiety jak zabawki z sex shopu i ogólnie palant. A i tak go lubimy - taka jest charyzma Roberta Downeya Jr, ale też tak dobrze napisano tą postać. Tony zaczyna się zmieniać już w pierwszym filmie. Odtrąca przelotne ruchańska, zakochuje się, rezygnuje z produkcji broni, postanawia zostać bohaterem. Nie wszystkie wady jego charakteru znikają od razu. W drugim filmie jest (o ile pamiętam) tym samym człowiekiem co w końcówce pierwszego. Potem mamy Avengers, nasz egocentryk uczy się współpracować z innymi - początkowo opornie. Kpi z pomysłu kładzenia się na drut kolczasty by inni mogli przejść po nim. Nie jest tak czysty jak Steve Rogers. Nie rzuciłby się na granat by ratować innych. Jeszcze nie. Bo pod koniec filmu robi właśnie to wlatując w portal do innego wymiaru by uchronić Nowy Jork przed wybuchem bomby atomowej. Po tej przygodzie w trójce musi zmierzyć się ze swoim PTSD. I wygrywa. Postanawia walczyć o bezpieczeństwo Ziemi jeszcze skuteczniej. By to osiągnąć tworzy Ultrona. Chciał ratować życie, zapewnić światu bezpieczeństwo a przyczynił się do śmierci wielu niewinnych osób (każda ofiara Ultrona to ofiara ambicji i decyzji Toniego) i omal nie zniszczył życia na ziemi.
Wielu ludzi (w tym wielu dużo mądrzejszych i lepiej znających tych bohaterów niż ja) oburzało się, że w Civil War indywidualista Tony stanął po stronie ustawy regulującej herosów a harcerzyk Steve po stronie rebeliantów. Ci ludzie nie rozumieli, że ta decyzja Toniego to właśnie spuścizna Ultrona - Toni działał na własną rękę i pozbawił życia wielu niewinnych ludzi (pośrednio) wie, jak niebezpieczny może być ktoś z wielką mocą działający samowolnie i bez nadzoru. A Steve zawsze cenił (moim zdaniem) dobro i sprawiedliwość bardziej niż prawa i regulamin. Ale jego decyzję wywołały przede wszystkim wydarzenia z Zimowego Żołnierza. Politycy mogą być skorumpowani, mogą mieć złe intencje mogą zagrażać światu dla własnego interesu, mogą to robić ze złej woli a mogą w szczerych dobrych intencjach ale będąc w błędzie. Jak można powierzyć moce bohaterów w ręce polityków którzy mogą być kupieni przez zło (jak np. hydra która przecież kontrolowała Shield - najsilniejszą agencję wywiadowczą/policję świata). Ich losy dodatkowo komplikuje postać Buckiego. Steve nigdy nie pozwoli skrzywdzić swojego przyjaciela (zwłaszcza, że był niewinny) a Toni nie pozwoli żyć człowiekowi który zamordował jego rodziców. Oczywiście wie, że Bucky był pod wpływem kontroli umysłu. Nie miał wpływu na swoje działania. Dlatego w przyszłości nie będzie szukał na nim zemsty. Ale w tej pierwszej chwili... Nie mógł postąpić inaczej.
Spiderman staje się przybranym synem Toniego. Gdy na Ziemi lądują słudzy Thanosa by zdobyć kamień czasu i umysłu obaj walczą ramię w ramię, ale gdy Tony rusza w kosmos by ratować Strangea odsyła Pitera do domu. Wie, że to może być bilet w jedną stronę, a jego protegowany ma przed sobą całe życie. Ale dla Pitera tak jak i dla Toniego to życie innych jest ważniejsze od własnego. Więc on też ruszył w nieznane by pomóc swemu patronowi. Gdy Thanos pstryka a Piter zmienia się w proch Toniemu pęka serce, w sumie widzom też i nie pomaga fakt, że wiedzą, że przecież Piter musi wrócić do życia. Ktoś powie, że Marvel nie budzi emocji, a ja powiem, że każdy kto nie uronił łzy finale Infinity War ma chyba niedomiar człowieczeństwa.
Endgame zaczynamy od ostatniego pożegnania Toniego dla żony. Przeżył wprawdzie, ale porażka z Thanosem (a przecież od finału Avengers 1 to właśnie na tą walkę nieświadomie się szykował) zagłada połowy życia we wszechświecie w tym jego przybranego syna złamały Toniego. Atakuje (słownie) kapitana amerykę i opuszcza Avengers. Thanosa muszą zaatakować bez niego. Atak się udaje choć operacja odzyskania kamieni już nie. Thor zabija Thanosa. Mógł to zrobić wcześniej. Mógł go powstrzymać. Ale chciał czuć satysfakcję z patrzenia mu w oczy gdy będzie umierał. I ta arogancja pozwoliła Thanosowi pstryknąć i osiągnąć swój cel. Thor mógł uratować świat, ale zawiódł. Wyrzuty sumienia dręczyły go do tego momentu, ale zemsta ich nie uspokoi. To one zrobią z niego grubego Thora. Który swoją drogą jest krytykowany za wyśmiewanie otyłości. Ilu znacie otyłych herosów? W wielkim finale MCU jeden z jego najważniejszych bohaterów od 1 aktu filmu aż do ostatniej sekundy będzie mówiąc wprost gruby. I jeżeli cokolwiek jest wykpiwane to on a nie sama otyłość. Odważna decyzja twórców i jak dla mnie zasługuje na brawa.
Wracając do Toniego początkowo odmawia pomocy w poszukiwaniu sposobu na odwrócenie losu. Po co ma się narażać? Ma żonę i córkę którą kocha ponad wszystko. Ale zmienia zdanie gdy trafia na zdjęcie swojego pierwszego choć nie biologicznego dziecka. Musi spróbować. Ale gdy odkrywa sekret podróży w czasie idzie do Peper. Może liczy, że każe mu ona olać sprawę i zostać z rodziną. Ale ona za dobrze go zna. Choćby miał zginąć musi zrobić to co słuszne. A ona choćby miała go stracić musi mu na to pozwolić. Faktycznie płytkie i bez emocji. Kto by się angażował - prawda? Operacja odzyskiwania kamieni to jeden wielki fan service. Ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Odwiedzamy stare filmy marvela jesteśmy świadkami dawnych wydarzeń z innej perspektywy. Wielu pasjonujących momentów (jak Kapitan kontra Kapitan), śmiesznych sytuacji, ale chyba najwięcej wzruszających. Thor spotyka matkę w ostatnim dniu jej życia. Tony spotyka tatę w dniu w którym sam miał się narodzić. Prawie nie zna tego człowieka, pracoholika który zginął gdy Tony był dzieckiem, ale teraz widzi jak był przez niego kochany i przypomina sobie jak sam bardzo kochał jego.
Finałowa walka to jeden wielki orgazm dla mnie jako fana. Gdy Steve podnosi Mjolnira szczęśliwy Thor woła "wiedziałem" a ja w duchu razem z nim. Gdy w Age of Ultron robili zawody w podnoszeniu młota Thora był on zaniepokojony tylko przy próbie Steva. A ja potem doszedłem do wniosku, że Steve mógł podnieść Mjolnira już wtedy. A nie zrobił tego tylko dlatego, że nie chciał upokorzyć przyjaciela. Bo taki już był ten Steve - czysty, uczciwy, empatyczny i honorowy. Ale nie sztucznie i na siłę. Jest to dla niego tak naturalne jak kłamstwa dla polityka. Jest późno a ja jestem zmęczony pisaniem. Więc reszta w skrócie. Avengers Asemble, I am Iron Man, I love You 3000.
Płytkie? bez emocji? głupie?
Powiem wam szczerze. MCU mogłoby takie właśnie być. Jakie filmy miałyby być głupimi i płytkimi dawkami odmóżdżającej rozrywki jeśli nie adaptacje komiksów. Więc nawet gdyby MCU takie było to nie byłby żaden argument przeciw niemu, szukasz głębi chodzisz na ambitniejsze gatunki i tyle. Sęk w tym, że MCU mogłoby być głupie i płytkie. Ale nie jest. Jest ambitną, piękną, wzruszającą i porywającą historią tworzoną na przestrzeni 11 lat przez 23 filmy i przynajmniej drugie tyle bohaterów.
Pozdrawiam wszystkich fanów. A hejterzy niech się pałują!