Chłopaki i dziewczyny się nawalają z wielkoludem przez ileś tam odcinków, siniaków im przybywa, a życia wręcz przeciwnie. Jakiś tam biżuteria w tle się przewija, cuda wianki, sorry, kryształy (jakby nie wiedzieli, że jest Jeden, by wszystkimi rządzić, jeden, by wszystkie odnaleźć),
A tu przylatuje znikąd dzidzia Marvel, Thanosowi z plaskacza bęc raz-dwa, szast prast i po krzyku. Nawet się nie spociła.
Na koniec mówi, że w sąsiedniej galaktyce facet leje żonę i ona nie ma czasu na piwo, bo musi lecieć. No kurna....
PS. Odcinek tego serialu ratuje wątek Thora (!) :)