Ogólnie powiem, że Infinity War narobiło u mnie dużego apetytu. Endgame nadal dostarczy przyjemności i daje parę mocnych momentów, ale tutaj jest też „trochę” słabych. Przede wszystkim wprowadzenie na wejściu mnie rozczarowało, totalnie spłycone i szybko przeskakujemy do właściwego momentu akcji czując niedosyt. Narzucona zostaje nam tu ogólnie pewna konwencja, którą kupiłem, ale twórcy byli w niej niekonsekwentni w paru momentach co mam nadzieję, że kiedyś sami sprostują albo następne filmy to zrobią. No i też mi trochę wadzi taka radykalna zmiana antagonisty, który całe życie kieruje się jednym cele w imię jakiejś idei a teraz nagle chce zrobić totalne zaprzeczenie tego. No i pewien absurd z Nebulą, by potem fani mogli dostać co marzyli, ale muszę też coś pochwalić jednak. Przede wszystkim bardzo dobre zakończenie (gdzie tylko 1 moment mi je zepsuł) które dawały nam poczuć emocji po tych 11 latach z MCU oraz przede wszystkim było czuć słodko-gorzki smak całych wydarzeń z filmu. Także walki były bardzo satysfakcjonujące i muszę pochwalić fajne smaczki ze starych filmów. Ogólnie to jest dobry film, ale gdybym drugi raz miał wybrać bilet między Endgame a Infinity War, wybrałbym ten z 2018 roku, który dla mnie o niebo lepiej regulował tempem i była zachowana konsekwencja w ukazanych wydarzeniach. Może to ja po prostu za dużo się napaliłem jako osoba która ma wszystkie filmy za sobą z MCU i czekała na największe arcydzieło.