Nie ukrywam, film przypadł mi do gustu, mimo iż nie jestem ani na bieżąco z faktami w kwestii wiary ani też się nią zbytnio nie afiszuje. Z mojego punktu widzenia była to produkcja próbująca pokazać nie tyle problem jednoznacznego wierzenia lub nie, ale odpowiedniego uargumentowania indywidualnego stanowiska. Przeciwnikom religii film nie podejdzie, za to wierzącym prawdopodobnie tak. Ewentualnie mogą być zniesmaczeni nieco dziwnym podejściem do sprawy.
Jeśli zaś chodzi o samo poprowadzenie filmu to kilka rzeczy kuło oczy. Między innymi słabo zagrana scena wyrzucenia z domu Ayishy, czy też nawrócenie się na ścieżkę wiary chorobliwego ateisty, Profesora Radissona. Jednak chciałabym napomknąć o scenie, która przypadła mi do gustu najbardziej, a ową sceną była już nie debata, a bardziej kłótnia o rację Josha i Profesora. Wypadło to najnaturalniej i dobrze się to oglądało.
Widziałam komentarze niektórych co do gry aktorskiej. Przyznam, że na samym początku skreśliłam Shane'a Harper'a, co było bardzo mylnie. Nie mówię, że zagrał idealnie, ale źle nie wypadł + jego udział nie gryzł się z resztą mniej lub bardziej znanej obsady. Jeśli chodzi o Sorbo również nie mam większych zastrzeżeń, o tyle, że pierwsza godzina filmu z jego udziałem podobała mi się bardziej, jak druga.