LWÓW...przepiękne miasto... oglądam tą komedię z wielkim sentymentem i żalem...
gdybys w tamtym czasie wychylila sie poza Lwow, albo na jakas zwykla ulice Lwowa to mówiłabyś inaczej.
być może i masz rację...ale ja swoją wypowiedź oparłam nie tylko na tym,co widziałam na filmach i w internecie,ale również na opowieściach mojej babci i jej sióstr,które pochodzą ze Lwowa...
Nie wiem co dokładnie "jagoda" miała na myśli, ale jest coś na rzeczy, że oglądając stare, przedwojenne kino, niejednego Polaka nabiera taka dziwna nostalgia i chandra na myśl o dawnych czasach. Żal za utraconym czasem. Tamtą wielką Polską. I to bez względu czy się jest młodym/starym, czy się mieszkało na "ziemiach utraconych", czy się miało krewnych (lub jakieś związki) z tamtymi obszarami... Tak po protu jest, bo wciąż nie rozliczyliśmy się z własną historią i faktem wielkiej, koszmarnej porażki, jaką była wojna. Lwów zaś w tym wszystkim ma już iście specyficzną otoczkę, która króluje w takim melancholijnym, wspominkowym myśleniu.
I jeszcze jedno. Kiedyś (za komuny) nostalgię za przeszłością można było sobie tłumaczyć tym, że na starych filmach to dopiero było fajne życie, a w PRL-u była straszna kicha. I gdyby nie wojna i komuna, to żyłoby nam się lepiej (jak na filmie). Ale to też było głupie myślenie, bo przedwojenne polskie filmy to była jedna wielka ściema. Robiono np. proste, bezpretensjonalne, banalne komedyjki dla przeciętnego widza, który wcale nie miał ochoty patrzeć na otaczające go problemy (kryzys itd.). Chciał oderwać się od szarej rzeczywistości. Takie kino to typowy eskapizm.
Tak było i podejrzewam, że zawsze tak będzie, bo nawet jeśli film jest ambitny i na poważnie, to widz i tak mniej lub bardziej wciąga się w opowiadaną historię, by przez krótki czas "wejść" w ten świat.