Tak jak miało to miejsce przy wcześniejszych filmach Munka. Ten opowiada a zwyczajnym bohaterstwie zwyczajnych ludzi którzy poczuwali się do obowiązku. Nienadęta, prosta historia ze świetnymi zdjęciami gór w zimie. Tylko tyle i aż tyle ze swojej strony polecam. 7/10.
Dokumentalizowany średniak. "Błękitny krzyż" to opowieść będąca laurką dla ratowników z TOPR-u. Istotną ciekawostką jest to, że występuje tutaj legenda polskich skoków narciarskich i dwuboju klasycznego - Stanisław "Dziadek" Marusarz.
Trochę boli to, że coś takiego zrobił twórca o znacznie większym potencjale. Munk mógłby robić znacznie lepsze filmy, bo na pewno szczytem możliwości dla tego reżysera nie była prosta opowiastka przygodowa, którą można byłoby pokazywać podczas nauczania początkowego w szkołach podstawowych. Rolę narratora z charakterystycznym munkowo-kronikowym stylem otrzymał Gustaw Holoubek.
Nic specjalnego, mimo że trwa zaledwie godzinę, nie radzę tracić czasu.
Oczywiście że jest to jeden z najsłabszych filmów Munka mimo że nie zdązył ich nakręcić wiele. Jednak w tej prostocie tkwi jego siła. Przynajmniej ja tak uważam.
Film paradokumentalny. Tyle, że zapewne dla efektowniejszego tła i paru podnoszących adrenalinę scen, film kręcono w Dolinie Gąsienicowej i na stokach Kasprowego, co się ma nijak do prawdziwej wyprawy przez doliny Chochołowską i Zuberską:
http://24tp.pl/?mod=news&id=11634
Interesującą prawdą jest natomiast to, jakie zahartowane dziadki z TOPR-u przeprowadziły tą odległą i ryzykowną akcję ratunkową.
Masz dużo racji. Z filmami tego typu i kręconych w "tych" latach mam zawsze problem. Trudno oddzielić artyzm od ideologii. Podkreślić jednak muszę, że zdjęcia i plenery wybrane cudownie. Pomijam kilka szczegółów z akcji, nie ten budżet, nie ta myśl. Oglądając, warto pamiętać, że to film z 1955 :-)