Film poruszył mnie kilkakrotnie do tego stopnia, że uznałam swoje "małe" problemy za prozaiczne. Zawstydziły mnie te historie, które na pewno mają gdzieś swoje rzeczywiste odpowiedniki. Gdybym miała wybierać najbardziej tragiczną postać, to uznałabym za nią pasterza, który kupił strzelbę, aby ochronić stado, które stanowiło źródło utrzymania jego rodziny, a stracił syna. Ujęcia jego twarzy były tak pełne bólu, że to właśnie jego los ścisnął moje serce najbardziej.
gdyby sie glebiej nad tym zastanowic to masz racje... Meksykanka powrocila do dzieci i ulozy sobie zycie od nowa, malzenstwo amerykanskie dzieki temu wypadkowi "powrocilo" do siebie, Japonka w koncu dojrzeje, dorosnie, wyciszy sie pod wzgledem seksualnym i zagoi rany po smierci matki. natomiast zycie marokanskiego ojca nigdy juz nie bedzie takie samo...
Z drugiej strony rozpatrujac film w perspektywie czasu nie tylko objetego filmem, kazda rodzina kogos stracila, my jestesmy swiadkami tylko jednej smierci , dlatego bardziej ja odczuwamy...
Logicznie rzecz biorąc rzeczywiście najtragiczniejszy los spotkał pasterza, ale mnie najbardziej "bolała" postać Chieko. Genialne są sceny gdzie jest przeciwstawienie -> nasz hałaśliwy świat w opozycji do ciszy jaka ją otaczała... Te rozpaczliwe próby zaznania choć odrobiny ciepła i uwagi powodowały, że momentalnie ściskało mi się gardło, a i łzy w pewnym momencie poleciały - kiedy przychodzi nago do policjanta i jego odrzucenie - wręcz czuło się na skórze ten wstyd i cierpienie...