Są rzeczy bez których trudno byłoby mi się obejść: filmu, książek i muzyka - a o tym właśnie jest ten film. Rzeczy te są w nim znakomitym uzupełnieniem przyjaźni i miłości. "Balzac..." to miejscami melancholijna podróż w przeszłość, w okres dorastania reżysera. Film dzieje się po rewolucji kulturalnej, której ofiarami stały się m.in.: książki. Bohaterami jest trójka dorastających Chińczyków: dwaj przyjaciele i dziewczyna, będąca ich miłością. Choć okres, o którym opowiada film nie jest najszczęśliwszy, to właśnie on wydaje się być okresem, do którego po latach bohaterowie powracają z łezką w oku. Ten film opowiada o niewinności, odkrywaniu piękna kultury przez muzykę i książki, o dorastaniu i poszukiwaniu własnej drogi życia. To romantyczna opowieść niepoprawnego optymisty, który w książkach widzi niezwykłą moc. W Polsce, kraju, w którym w ostatnim roku statystyczny obywatel nie przeczytał żadnej książki, film ten jest co najmniej abstrakcyjną opowieścią.
Od strony formalnej jest to typowa produkcja wspomnieniowa, powielająca wcześniej wypracowane schematy. Reżyser (i scenarzysta w jednej osobie) jednak z taką elegancją opowiada historię, iż mimo wszystko wyczarowuje wspaniałą historię, w której łatwo zatonąć odkrywając drobne acz bezcenne skarby.