bardzo dobry film biograficzny. nie ma tu oceniania bohatera, niby widz w naturalny sposób z nim sympatyzuje- to przecież kolejna wrażliwa dusza zniszczona przez sławę i pieniądze, ale jednocześnie w wielu momentach trudno z nim sympatyzować. nie ma tu łatwego, taniego sentymentalizmu, choć wiele scen jest poruszających. no i ta obsada- palce lizać! Oldman, Hopper, świetny Wincott, Del Toro, Walken i Dafoe w ciekawych epizodach. No i rewelacyjny David Bowie. wiadomo, że zawsze był przede wszystkim muzykiem, ale to jedno z jego najlepszych dokonań aktorskich. wskażcie mi drugiego takiego Warhola na ekranie. Wright w roli tytułowej zresztą też niezgorszy. skromne, kameralne kino z dużą, wręcz nieskromną satysfakcją.
"niby widz w naturalny sposób z nim sympatyzuje- to przecież kolejna wrażliwa dusza zniszczona przez sławę i pieniądze, ale jednocześnie w wielu momentach trudno z nim sympatyzować."- sorry za to koślawe zdanie, trochę się zapętliłem;]
Dokładnie, wkur wia mnie jak ludzie ciągle piszą : sława go/ ją zabiła. Ludzie co przedawkowali lub popełnili samobójstwo skończyliby i tak w ten sam sposób nawet i bez sławy, po prostu będąc sławnym i bogatym fiknęli szybciej.
Święta racja..., ja sam porzuciłem już marzenia o sławie i postanowiłem się zaćpać na śmierć. Nie potrzebuję do tego być czarny, ani malować graffiti.
Można i tak, tyle że to już nie będzie oryginalne i nikogo nie wzruszy, nie będzie szlochających niewiast i krzykliwych tytułów w poczytnych magazynach. Chyba jednak lepiej być znanym, zaćpanym artystą, niż nieznanym nikomu denatem spod płota, choć pewnie z punktu widzenia owego nieboszczyka, to i tak jest wszystko jedno. No ale prestiż, jest prestiż;)