Wiele lat musiało upłynąć, nim doczekaliśmy się Batmana, którego nie trzeba się wstydzić. Nie żeby dorównywał on filmowi Burtona z , który jest dla mnie wzorem udanej adaptacji superbohaterskiego komiksu – ALE JEDNAK. Wreszcie autorzy doszli do wnioski, że z Batmana można wydobyć coś lepszego, niż kiczowatą paradę poprzebieranych gwiazd, która swoje apogeum osiągnęła w „Batmanie i Robinie”. W komiksowym pierwowzorze zwykle najbardziej podobają mi się te historie, w których ukrywający się pod maską Mrocznego Rycerza człowiek stawia czoła „zwykłym” przestępcom. Tutaj zostało to dobrze wykorzystane (nawet Scarecrow nie jest jakimś bajeranckim straszydłem), zwłaszcza odkąd akcja przenosi się do Gotham. Tybetańskie wątki były w moim przekonaniu niepotrzebnie i schematycznie rozrośnięte.
Atutem filmu są także starania scenarzystów, aby poruszyć kilka nieco głębszych tematów i spróbować metaforycznie rozważyć ikoniczną już postać Batmana. Z jednej strony mamy refleksję nad istotą uczucia strachu (temat w Batmanie obowiązkowy), z drugiej – nad potęgą teatralności. Zwłaszcza drugi z tych tematów wydał mi się wartościowy. Autor „Teatralizacji życia” – Mikołaj Jewreinow byłby nim zachwycony, a swoją galerię wielkich performerów (od pierwotnych szamanów do dyktatorów XX w.) mógłby spokojnie poszerzyć o Batmana :P
Szkoda tylko, że te trafione skądinąd tematy są prowadzone tak nieznośnie retorycznie. Blisko stąd do mojej podstawowej pretensji wobec filmu. „Batman Begins” jest niesamowicie, wręcz zwierzęco poważny. Jest zrobiony jak stary western – z pełną wiarą w proste wartości, które niesie. W filmach Burtona nikogo nie dziwiło, że gość przebrany za nietoperza lata po dachach, ścigając niezrównoważonych bandytów. Tamten świat był umowny, a reżyser spoglądał nań z pewną ironią. Tutaj postać faceta w zbroi i sztywniejącej pelerynie wydaje się jakaś... głupia. Naprawdę czekałem, że gdy w końcowej scenie Rachel rozmawia z Brucem, powie mu coś w tym stylu: „To bardzo bohaterskie co zrobiłeś, ale jesteś chory. Powinieneś się leczyć.” Niestety z woli bardzo poważnych scenarzystów strzela gadkę na temat tego, jaki to Batman jest dzielny i jak go kocha.
Może w tej konwencji kiepsko czuł się Gary Oldman? Wyglądał mi na silnie zdezorientowanego, tym co właściwie powinien robić [szkoda – choć może to było zamierzone?]...
Ogólnie więc miałem silne poczucie, że Batman 2005 powinien wyglądać nieco inaczej. Jednak „Begins” jest wejściem na dobrą ścieżkę i można go obejrzeć z przyjemnością. Przy pewnym wysiłku, da się znieść konwencję, a wtedy pozostają atuty, o których pisałem na początku.