Mam na myśli to że samej postaci, Batmana jest wyjątkowo mało w tym filmie. Przez pierwsze pół filmu nie byłem pewny czy oglądam właściwy film. Pomijając fakt że akcja jest wyjątkowo nędzna, w prost upchana czasami na siłe. Film ma dobrą obsade, a doprowadzi.ł mnie do płaczu. Stara seria filmów o batmanie miała klimat, odwzorowywała kanon który wprowadziły komiksy. Tutaj ów kanon został przeżuty wypluty i zdeptany. Bale jako Batman sprawił się dobrze, ale reszta filmu jest dla mnie katastrofą. Pierwszy film z 89 roku był świetny, doczekał się dwóch godnych seqeli, a po tych kilkunastu latach ktoś wpadł na pomysł doprowadzenia serii do ruiny
Właśnie dlatego uwielbiam Batmany Nolana. Są realne i nie skupiają się bezpośrednio na Batmanie, ale na psychologii tej postaci. Nie chodzi o to, żeby pokazać Batmana jako superbohatera który ratuje miasto.
A akcja jest rewelacyjna, wręcz idealna, czego nie mogę powiedzieć o akcjach z 1989. Przykład - finał.
U Nolana więcej Batmana. Może niekoniecznie samego Batmana w kostiumie ale Bruce'a Wayne'a/Batmana. Batmany Burtona bardziej skupiały się na przeciwnikach.
Szymonie, w finale '89 chodzi o nastrój i pokazanie szaleństwa Jokera, który podczas zrzucania VIcky i Batmana z wieży uwalnia z siebie całę szaleństwo. Dla mnie to poezja.
Finał w Batman Begins też mi się podobał ,może nie aż tak, ale był bardzo bad-ass. "I don't kill you, but I don't have to save you". 8)