Wychowałam się na Batmanie Burtona/Keatona, a ten film przeniósł mnie miło w tamte klimaty, dając mi jednocześnie fazę, jakiej nie miałam od czasu The Dark Knight.
Jest mrocznie, ciężko, deszczowo i beznadziejnie. Jedyny jasny poranek trafia się na samym początku filmu, przy czym nasz bohater i tak nie reaguje dobrze na światło. Walenie zła prawym sierpowym pod żebra prowadzi donikąd i nie tylko nie rozwiązuje większości problemów, ale wręcz generuje nowe, w postaci samego głównego antagonisty.
Gotham żyje własnym życiem, postacie pojawiające się na ekranie mają ciekawe i wiarygodne historie, często osadzone głęboko w przeszłości i zazębiające się nawzajem; ani razu nie miałam wrażenia, że ktoś pojawia się na ekranie tylko w roli narzędzia fabularnego, a nie jako postać z krwi i kości.
Absolutnie kupuję tego Bruce'a/Batmana z cieniami pod oczyma i pustym spojrzeniem. Jeszcze nie playboya i filantropa. Człowieka, który "nie boi się śmierci" nie tyle dlatego, że jest takim super-odważnym herosem, ile że nie bardzo czuje, żeby miał po co żyć, nie licząc stopniowo pożerającej go fizycznie i psychiczne "zemsty". Najbardziej zakochałam się w scenie, w której odwiedza Falcone'a bez maski, po tym, jak brudne tajemnice jego ojca zostały wyciągnięte na światło dzienne. Scena w kościele też mocna. Ale ja to ja; zawsze najbardziej ciągnęło mnie do scen, w których superbohaterowie są po prostu LUDŹMI.
Na wyczyny Batmana w kostiumie też miło mi się patrzyło. Sceny akcji fajne, szczególnie obie walki w klubie i pościg samochodowy. Intryga spoko - miała wprawdzie trochę naciąganych momentów, miejscami też nieźle mi się dłużyła (zarówno z początku, jak i pod koniec filmu), ale doceniam to, że Batman musiał w tym firmie trochę się nakombinować do spółki z Gordonem i z Alfredem, i że nie zawsze im to wychodziło.
Riddler jak dla mnie sto razy lepszy w tym sztormiaku i z "nijaką" twarzą przegrywa niż w komiksowym kostiumie. Taki rodzaj zła, które spokojnie mogłoby się wydarzyć w naszym świecie - od systemowej korupcji po zbieranie followersów w darkwebie - dużo bardziej mnie kręci od supermocy. Znaczy, supermoce w kicie. komiksie itp. też są ok, ale akurat Batmana bardziej kupuję w "realistycznym" uniwersum, może przez sam fakt, że i on nie ma supermocy.
Reszta obsady też fajna. Pingwin i Falcone świetni. Nie dłużej zajęło mi przywyknięcie do nowych wersji Gordona, Alfreda i Seliny, ale całokształt na plus.
Muzyka - bardzo klimatyczna, tak jak i zdjęcia.
I serio, gdyby nie to, że jednak tempo czasem ostro siadało, dawałabym temu filmowi 9 gwiazdek. Obiektywnie - to raczej 7, ale że klimat Gotham i rola "Battinsona" tak bardzo mnie porwały, daję 8.
Według mnie wszystko grało dobrze aż do trzeciego aktu. Ostatnie powiedzmy pół godziny filmu to taki misz-masz tego scenariusza, wizji reżysera i woli studia, które jak zwykle koniecznie chciało efektowny finał, gdzie dużo strzelają, są wybuchy i każdy zmienia stronę trzykrotnie.
I wyszło takie pomieszanie z poplątaniem. Ani końcowa symbolika, ani zagadka kryminalna, ani tym bardziej finałowa potyczka nie wywarły takiego wrażenia jak powinny. W zasadzie tylko rozmowa Batmana z Riddlerem w Arkham mi się spodobała.