Nie spodziewałam się, że film o superbohaterze, wszystkim znanym, będzie aż tak mroczny. Nie jestem fanką filmów o takiej tematyce i przyznam, że nie oglądałam ich zbyt wiele, ale ten wydaje się być jak na takie kino, bardzo mroczny i nie chodzi tu tylko o scenografię, którą tworzy półmrok, blaski świateł i cienie czy muzykę. Taki klimat nadaje też sama postać Batmana i Bruce'a Wayne’a - liczyłam, że ten drugi będzie przy innych “udawał” przeciwieństwo pierwszego, tak jak w filmach Nolana, ale mimo że scen z Wayne’em było niewiele (wielka szkoda) to można zauważyć, że on także jest pogrążony w mroku. Więcej na temat Bruce’a Wayne’a ciężko mi się wypowiedzieć, bo nie dostaliśmy praktycznie nic - za to minus ode mnie.
Poza tym sama historia choć jak dla mnie trochę wydłużona, dobrze wytłumaczyła motywacje jakimi kierował się antagonista Batmana i inne postaci występujące w filmie. Sama historia głównego bohatera jest oczywiście każdemu pewnie znana, ale mimo wszystko powinna być chociaż w niewielkim stopniu w filmie przedstawiona, a zamiast tego mamy 2-letni przeskok od momentu, w którym Batman stał się Batmanem i tyle. Ale może taki był właśnie zamysł? Bo po co przedstawiać po raz kolejny tą samą historię? Nie mniej jednak, tak jak pisałam na początku, nie mam zbyt dużo doświadczenia z tego typu kinem i z uniwersum DC, dlatego więc mogłam czułam niedosyt w tej kwestii. Poza tym, film potrafił wciągnąć, w niektórych momentach wręcz zahipnotyzować.
Na sam koniec wspomnę tylko jeszcze o grze aktorskiej - Roberta Pattinsona uwielbiam, ale w tym filmie nie miał jak pokazać swoich umiejętności gry aktorskiej, przez większą część filmu był przecież ukryty za maską. Zoë Kravitz zarówno jako Selina jak i Kobieta-kot była magnetyzująca. Colina Farrella do napisów końcowych nie poznałam.
Największe pokłony jednak w stronę Paula Dano, mimo że zostaje zdemaskowany dopiero pod koniec filmu, robi piorunujące wrażenie. Ale nie ma co, Paul celująco radzi sobie z graniem szaleńców.
Film oceniam na 7/10.