Domy przeklęte, domy nawiedzone, domy zamieszkałe przez przerażające istoty. Motyw oklepany i trudny do oryginalnego wykorzystania. Tegoroczny „Beezel” starał się wtłoczyć znane ramy w konwencję found footage, jednak efekt nie okazał się szczególnie spektakularny.
Na odludziu znajduje się domek, w którego piwnicy mieszka mroczna siła. Przybiera różne kształty, wodząc mieszkańców na pokuszenie, tudzież pożarcie. Przez lata zmieniają się właściciele, niezmiennym jest za to obecność żywiącej się ludźmi kreatury. Nieostrożny kamerzysta i podejrzany o podwójne morderstwo mężczyzna, starsza kobieta potrzebująca opieki pielęgniarskiej, młoda para usiłująca sprzedać posiadłość. Proste życie zmienia się w koszmar, gdy ponownie uaktywnia się Beezel…
Przez kilka wątpliwych decyzji fabularnych wyszła z tego antologia przypadków rozciągnięta przez lata. Mamy elementy found footage, choć naprawdę nie robią one roboty, a miejscami jedynie irytują, bo stanowią przerywniki nagrywane na bieżąco przez bohaterów. Traci na tym również sama opowieść, bo dąży ona naprawdę donikąd. Nie ma wyjaśnień, nie ma rozwiązań, w sumie trudno powiedzieć, co jest tematem przewodnim. Mogło być fajnie, miejscami nawet wypada to wszystko strasznie. Szkoda, że nie ma za bardzo do czego wracać, gdy mowa o samej historii, a ta jest prosta i banalna.
Zdjęciowo film mieści się w ramach pomieszania z poplątaniem. Mamy profesjonalne kamery, mamy proste cyfrówki nagrywające z ręki, przewijające się gdzieniegdzie dyktafony, czy staromodny zapis na kliszach. Gdyby całość trzymała się jednej konwencji, to te przeskoki w zaawansowaniu obrazu byłyby po prostu genialnym zabiegiem. Jednak nieustanne przeskoki ze starych technik do nowych wprowadzają wyłącznie zbędny chaos. Mimo tego, efekty specjalne jak na tak niskobudżetową produkcję wypadły udanie. Całkiem nieźle wyszła również muzyka, udanie kreuje klimat. Mówiąc o aktorach – nie jest źle, choć fajerwerków też nie ma. Nie irytowali, a to najważniejsze.
„Beezel” z pewnością nie należy do filmów szczególnie dobrych. Ma swoje problemy, ale nie ma kompletnej tragedii. Z mojej strony jakieś 5/10 – nie polecam, ale i nie odradzam.