Film byłby dobry, gdyby nie parę zupełnie bezsensownych momentów, poprzez które autorka chciała tylko wymusić szok na publiczności, tak jakby imprezy, narkotyki, seks i ostatnie - zabójstwo Antosia nie wystarczyły, żeby widz wyszedł z kina zdruzgotany zachowaniem nastolatków. W efekcie przez pół filmu zastanawiamy się, co jeszcze porąbanego się w nim wydarzy, zamiast skupić się na jego temacie - dzieciobójstwie. Wątek romansu matki Natalii z Kubą był wg mnie zupełnie niepotrzebny i tak samo jak scena ostatnia, podczas której Kuba odwiedza Natalię w więzieniu i wręcz z entuzjazmem reaguje na deklarację dziewczyny o chęci posiadania kolejnego dziecka. Sprawiły one, że charaktery bohaterów uległy zakrzywieniu i wszystkie sceny, w których para starała się naprawić sytuację między sobą, okazywała Antosiowi miłość, lub choćby moment pobicia Natalii przez Kubę, straciły sens, bo w ostatniej scenie i tak okazali się po prostu debilami, którzy śmierć dziecka przyjęli z podejściem "zrobimy sobie nowe". Przez pół filmu pokazana jest cała gama emocji bohaterów, od rozżalenia, po ogromne cierpienie związane ze stratą dziecka, a to wszystko po to, żeby na końcu pokazać zupełnie nierealistyczną (bohaterom można dużo zarzucić, ale nie brak miłości do syna!) scenę, w której robi się z nich bezuczuciowych głupków. Dodatkowo język/zachowania nastolatków są tak przerysowane, że ktoś, kto kontaktu z młodzieżą nie ma dużo, może wywnioskować jedynie, że jesteśmy pokoleniem kretynów dla których liczą się tylko krechy z fety wciągane od razu, gdy nadarzy się okazja, przypadkowy seks i imprezy.