Katarzyna Rosłaniec poruszyła bardzo ważny temat, którego próżno szukać w polskim kinie. I
tematyka to jedyny dobry aspekt tego filmu.
Fabuła jest wielowątkowa, ale poszczególne wątki są bezmyślnie zawiązywane i urywane bez
jakiegokolwiek rozsądnego rozwinięcia. Stylizacja na epokę PRL-u, łamana z wielkomiejskim
światem i dyskoteką, romans ojca Antosia zamknięty w kilku scenach. Po co?! Dlaczego?!
Niespójność, szczególnie ujawniająca się w scenach związanych z dworcem... Bezmyślne
cięcia nie wnoszące niczego w przekaz, ujęcia wykonywane "z ręki" oraz z różnych poziomów...
No i finałowa scena, która zamiast szokować, bulwersować, czy po prostu zamknąć usta
widzowi, wzbudza na sali kinowej salwę śmiechu.
Rosłaniec dokonała mnóstwo zabiegów, które być może miały podkreślić charakter filmu, a
sprawiły, że po wyjściu z sali kinowej zamiast rozmyślać o treści, przesłaniu, czy obrazie,
dyskutuje się o tym jak bardzo został zepsuty potencjał tematyki oraz dochodzi do tego, po co
zostały użyte poszczególne środki filmowe.
Szkoda. Bardzo szkoda.