Poematu nie czytałam, niestety ale miałam do czynienia z kilkoma legendami arturiańskimi. W tego typu tekstach wszystko jest bombastyczne, potwory są ogromniaste i ohydne, są ich setki, a bohater rozprawia się z nimi gołymi rękami. Ten film całkiem nieźle pokazuje, jak z opowieści, snutej przy ognisku tworzy się legenda, jak z trzech potworów robi się dziewięć, a potem więcej i więcej i jak wojownicy opowiadają na swój temat niestworzone historie z takim przekonaniem, że sami zaczynają w nie wierzyć. Podobało mi się przesunięcie akcentów-potwór okazuje się odrzuconym synem lub piękną kobietą, spragnioną miłości. Podobnie jak w "Mgłach Avalonu" nadejście epoki chrześcijańskiej zwiastuje definitywny koniec barwnej ery legend i epickich opowieści. Zastosowana technika bardzo ograniczyła mimikę aktorów, musieli nadrabiać głosem i ciałem, jednak dzięki niej sceny ze stworami wyglądały przekonująco. Z drugiej strony miałam fajną zabawę z rozpoznawaniem aktorów-Hopkinsa rozpoznałam od razu, Malkovitcha po głosie i ruchach, Brendana dopiero, kiedy trochę osiwiał (wstyd, bo to jeden z moich ulubionych aktorów), Jolie jest tak charakterystyczna, że nie da jej się pomylić z nikim innym.