To bardzo dziwne, bo literaturę fantasy czytałem za "młodu" i dzisiaj nie byłbym w stanie zmierzyć się z jej naiwnością. Dlatego od wielu lat jej język jest mi zupełnie obcy, co sprawia, że nie rozumiem dlaczego każdą opowieść o smokach i rycerzach mam wsadzać do przegródki o nazwie "fantasy", czyli po prostu do przegródki w której coś jest tandetą już z samego faktu, że w niej się znalazło.
Beowulf nie jest filmem rozrywkowym. Albo nie stricte rozrywkowym. Elementy "rozrywkowe" są widocznie zabiegiem producenta, który pewnie bez nich nie wypuściłby filmu do kin. To jest Hollywood. "Zajebiste" sceny walki z głównym bohaterem biegającym po ścianach i sporadyczne "psychologizowanie" jest takim robakiem, który psuje dobre jabłko. Dobre jabłko polega na przedstawieniu historii w sposób dosyć kontrowersyjny: odchodzący od irytującego uprawdopodabniania i stosujący niestrawny dla współczesnego człowieka "oświeconego" nieracjonalny styl budowania historii. Sztuka nie jest fantazjowaniem o rzeczywistości, zatem budowaniem jej imitacji, ale (niech będzie) pewnym przełożeniem jej na inny język. I to przełożenie byłoby udane, gdyby twórcom filmu dano wolną rękę. Ale na ekranie widać wyraźnie, że nie dano. Cholerny świat.