oglądałem z przejęciem. Sytuacja podobna, jak z "Człowiekiem z żelaza". Kiedyś byłem tymi filmami autentycznie wzruszony, a teraz równie autentycznie zniesmaczony. Mam coraz gorsze zdanie o Kieślowskim. Ale tutaj nagromadzenie kiczu i łopatologicznie wykładanych "symboli" jest wprost nieprawdopodobne. Trochę ratuje tę pomyłkę Bardini i ogólnie porządne aktorstwo. Ale scenariusz to już istna grafomania.
Trzeba uczciwie przyznać, że znaczna część społeczeństwa – w tym również twórców filmowych – nie wyróżnia się głębią intelektualną ani refleksją filozoficzną. Reżyserzy, mimo statusu artystów, często operują tym samym ograniczonym zestawem schematów emocjonalnych i poznawczych, co reszta ludzi. To, co im samym jawi się jako wielkie odkrycie psychologiczne czy duchowe, bywa w istocie powieleniem banału, emocjonalną kliszą ubraną w filmową estetykę.
Kiedy twórca prezentuje podstawowe mechanizmy psychiczne – jak proces żałoby, tęsknoty czy retrospektywnej idealizacji utraconej miłości – jako niemal objawienie, to trudno nie odnieść wrażenia, że jego horyzont poznawczy jest dość skromny. W takich przypadkach kino zamiast pogłębiać doświadczenie widza, jedynie utwierdza go w naiwnej, romantycznej wizji świata, podszytej emocjonalnym automatyzmem.