Film o amerykańskim super bohaterze który postanowił walczyć ze złem na zasadzie jeden przeciwko wszystkim choć nie do końca sam przeciwko wszystkim bo jak film pokazuje miał do pomocy tłustego ochroniarza z wielkiej hali. Oglądając film na myśl przychodzą inne filmy takie jak The Punisher 1989 z Dolphem Lundgrenem jest nawet taka scena która jest żywcem wzięta z Punishera 1989 jak wieszanie za szyję (scenka pod koniec filmu). Dalej oglądając nasuwają się inne filmy takie jak "Uprowadzona" z Liamem Neesonem czy filmy z udziałem Stevena Seagala czy Van Damma. Te wszystkie motywy się powtarzają więc mamy tu taki zlepek różnych filmów i nawet film przywołuje motyw z filmu Hitman gdzie mamy wątek zabójcy i dziewczyny którą to nasz zabójca chroni - to jakby żywcem wyjęte z Hitmana. Mnie jednak nie przeszkadza to że film zapożycza te motywy bo ogląda się go całkiem przyjemnie no i oczywiście Denzel jako ten dobry czyli mamy tu do czynienia z filmem poprawnym politycznie bo ukazuje czarnego, jako tego dobrego i prawego człowieka z zasadami który nie godzi się z niesprawiedliwością tego świata i próbuje się temu przeciwstawić. Jak się dobrze przyjrzeć to nie pierwszy film Dnzela który wciela się w rolę porządnego gościa i bohatera bez skazy. Film ogląda się całkiem przyjemnie a Denzel pasuje tu idealnie, więc czego chcieć więcej, polecam - 7/10
A moje pierwsze skojarzenie w trakcie oglądania tego filmu to myśl, że to taka reinterpretacja "Człowieka w ogniu" z 2004 r. I po obejrzeniu go pomyślałem, że to właśnie powinien być ostatni film Tonego Scotta - taki wzajemny hołd dwóch wielkich osobowości kina - Washingtona i Scotta - będący zwieńczeniem ich współpracy. [Albo trzech - plus Harry Gregson-Williams] I choć Antoine Fuqua dobre filmy robi, to myślę, że "The Equalizer" w reżyserii Scotta byłby lepszy. ;)