Premiera trzeciej części „Bez litości” zachęciła mnie do zapoznania się z całą serią, którą i tak od jakiegoś czasu miałam w planach. Choć nie należę do szczególnych fanów kina akcji, niewymagająca rozrywka potrafi być dobrą odskocznią. Okraszenie jej dodatkowo thrillerowym napięciem wyłącznie zachęcała do seansu. Jak więc w mojej ocenie wypada „Bez litości” z 2014 roku?
Robert McCall jest zwyczajnym pracownikiem sklepu budowlanego… a przynajmniej takim się wydaje. Jako widzowie zaglądamy w realia jego życia, a także ludzi, na których mu zależy. Jednocześnie dostrzec można jego determinację do pomagania każdemu, kto znajdzie się w potrzebie. Czasem pomagając nawet zbyt zdecydowanie. Po tym, jak poznana przez niego w kawiarni prostytutka zostaje pobita, postanawia się zemścić na jej oprawcach. Powrót do własnych korzeni pełnych przemocy sprawia, że zostaje uwikłany w świat rosyjskich gangsterów. Prędko znajduje się na celowniku, a oprócz siebie, ocalić będzie musiał ludzi w swoim najbliższym otoczeniu.
Akcja jest niezwykle wartka, a jednocześnie posiada stabilizujące przebłyski zwykłego życia byłego żołnierza McCalla. Film świetny do krótkiej, jednorazowej rozrywki, bo jak na gatunek przystało – nie ma do zaoferowania dużo więcej. Nie stanowi to jednak zarzutu, bo właśnie o to chodzi w prostym kinie kanapowym. Sceny walk są naprawdę ciekawe, a napięcie pojawia się w odpowiednich momentach. Historia jest oczywiście niezwykle prosta, całkowicie przewidywalna, ale oferuje udane gatunkowe show. Denzel Wahington świetnie sprawdza się w swojej roli, nawet jeśli jego postać ma zdecydowanie przesadzone umiejętności (lub po prostu scenariuszowi złoczyńcy zyskali zerowe zdolności), przez co dość ciężko uwierzyć w całą opowieść. Fenomenalnie wyszła za to muzyka, stanowiąca zdecydowanie najmocniejszy aspekt całego filmu.
Szybka recenzja szybkiej produkcji, podsumować można ją tak naprawdę stwierdzeniem: „tak się robi rozrywkę”. Nie ma tu co prawda zbyt wiele treści, przekazu czy czegokolwiek, czym można by się było zachwycać. Z drugiej strony – jak na to, do czego aspirowało „Bez litości”, zdecydowanie stanowi film spełniający wszystkie swoje obietnice. Dzieje się tu wiele i widz zostaje zaangażowany w opowieść. Skoro więc takie kino potrafi zaciekawić, to najwyraźniej robi coś dobrze, stąd i moja ocena tego thrillerowego akcyjniaka: 7/10.