Poruszający obraz ukazujący jak dziecko, które wobec śmiertelnej choroby traci dzieciństwo i staje się...dorosłym. Piękna, pełna wzruszeń i rzecz jasna łez historia jakich wiele w "prawdziwym" życiu plus wpleciona precedensowa sprawa sądowa sprawia, że film naprawdę nie daje o sobie zapomnieć. U mnie 8. na 10. Warto.
U mnie również taka ocena - dobra muzyka, aktorsko jak dla mnie wszystko grało. Odjąłem przede wszystkim za to, iż tak bardzo film ten różni się od książki (która jest bardzo dobra).
Nie wiedziałem, że jest książka. Pod wpływem filmu zapewne postaram się ją przeczytać.
Moim zdaniem lepiej stawanie sie doroslym podczas choroby oddaje ksiazka "Oskar i Pani Róża". Ksiazka jest tak smiesznie krotka (cos kolo 70-80 stron), ze nie warto ogladac filmu przed jej przeczytaniem, bo zaden film nie odda klimatu ksiazki. Mimo, ze czytalem te ksiazke w wieku 18 czy 19 lat i przez ostatnie 10 lat plakalem ze 3-4 razy, pod koniec ksiazki lzy splynely mi po policzkach.
Lubię filmy, które dają trochę do myślenia. Od razu zaznaczę, że książki nie czytałam. Nie podoba mi się w tym filmie to, że ta dziewczyna widzi, że jej siostrze się pogorszyło, że umiera i od razu leci do adwokata. I to jej tłumaczenie "nie będę mogła być cheerleaderką..." Mogę zrozumieć wszystko, także to, że miała dość traktowania jej jako dawcy, jej decyzja odnośnie adwokata też nie była taka zła, ale nie w tym momencie. Osobiście nie wyobrażam sobie, że miałabym odmówić umierającemu bratu nerki, miałabym patrzeć jak umiera tylko dlatego, że ja chcę żyć "normalnie", chcę "uprawiać sport i być cheerleaderką".
Jeszcze oglądam, nie wiem jak się skończy, choć się domyślam, ale to właśnie mnie uderzyło. No i to typowe Amerykańskie dążenia do przedstawienia wszystkiego jako biało/czarnego.
Dokładnie trzba było poczekać do końca, ale wcześniej można było podejrzewać, że sama tego nie wymyśliła za bardzo zżyte były z siostrą, żeby w taki sposób odmówić pomocy to było mocno akcentowane w filmie
Nie obejrzałaś końcówki najwidoczniej, bo na końcu właśnie wszystko się wyjaśnia.
Osobiście film bardzo mi się podobał, chociaż dawno tak nie płakałam- praktycznie od początku filmu do końca. Nie było żadnych umoralniających zakończeń, typowo 'amerykańskiego' zakończenia. Tylko takie zwykłe. Takie, które mógłby przeżyć każdy z nas.
Do tego piękna muzyka i dobra gra aktorska (mimo, że Abigail Breslin strasznie mnie irytuje i w ogóle 'nie leży' mi jako aktorka)
Nie czytałam książki, więc nie mam porównania, ale film zdecydowanie na +.