Treść filmu opiera się przede wszystkim na piciu gorzały,
paleniu fajek, dosłownie jedna po drugiej i co najważniejsze,
knuciu misternego planu. Pomyśleć tylko, że takich
spontanicznych i niebanalnych historii w kinie już trochę było i
zawsze fajnie na nie jest popatrzeć (oczywiście efekt końcowy
był i jest różny) i gdy znów widzę, że mam do czynienia z
czymś podobnym ,chętnie po to sięgam ,ale .... No właśnie
znów jest to przysłowiowe ''ale''. Ale dlaczego z całkiem
ciekawej opowieści wyciśnięto tak mało i popełniono
karygodne błędy w pewnym momencie? Tak, tak bo film
powinien skończyć się zdecydowanie wcześniej niż w 91
minucie, a to za sprawą prywatnego detektywa ,niejakiego
Maurice Doucette. Tu twórcy się kompletnie nie popisali, ale
nie będę się zagłębiał i psuł oglądania tym, którzy jeszcze nie
widzieli filmu. Ci natomiast, którzy już oglądali ''Bez tchu''
powinni zrozumieć moje zarzuty. Poza tym część scen jest
lekko przeciąganych, a odnoszę się tylko i wyłącznie do tych
gdzie na ekranie dominują obie roztrzepane panie. Natomiast
te gdzie do całego tego młynka niefortunnych zdarzeń
podłączają się osoby ''nieproszone'', albo niewygodne ,są dla
mnie za krótkie. Bo prawdą jest, że płeć żeńska bardzo dobrze
sobie radzi gdy wokół kręcą się mężczyźni, lecz gdy Lorna i
Tiny pozostają sam na sam z problemem, zagłębiają się w
szczegóły nie związane w ogóle z planem ,wypijając drink po
drinku i wypalając po paczce papierosów. Ale co jak co
uśmiać się na tym filmie można bo prawdę mówiąc jest on z
gatunku czarna komedia, a nie thriller chyba.
Trochę szkoda ,że Val nie może się bardziej wykazać ,bo jego
postać wydaje się wyjątkowo przygłupawa :) ,a tekst filmu
skierowany w jego stronę dosłownie mnie rozwalił. Mówię o
tym ''kłamałeś nawet zanim nauczyłeś się mówić'' hehe.
Brakuje mi tu również porządnej ironicznej ścieżki
dźwiękowej, bo ta którą słychać nie rzuca mnie na kolana.
Końcówka pomysłowa, ale trochę za krótka i powinna
postawić przysłowiową ''kropkę nad i''. No cóż tak się jednak
nie dzieje, co nie znaczy, że raz nie można tego oglądnąć.
Dodam jeszcze, że gra aktorek Gershon / Giddish jest
różnoraka, a więc mają na prawdę dobre momenty
przeplatane kiepską mimiką, słabszymi scenkami, ale
numerem jeden jest detektyw Maurice zagrany przez Wayne
Duvalla. Zrobił kawał świetnej roboty i chwilami jego
zaangażowanie i styl gry oraz wyraz twarzy przypominał mi
diabelski uśmieszek Jacka Nicholsona. Tyle w temacie.
Film do oglądnięcia, ale bez zachwytów. Nierówny pod
każdym z możliwych względów, a więc sprawiedliwie ocenię
go na 5/10.
Pozdrawiam