"Biały oleander" wydawał się świetnym materiałem na niezwykle ciekawą, pełną silnych emocji historię. Udało się zgromadzić na planie kilka niezwykle interesujących aktorek, które zagrały udanie i bardzo udanie. I co z tego? Ano nic. Wszystko za sprawą kiepskiej reżyserii. Reżyser zrobił wszystko, żebyśmy my jako widzowie nie poczuli nic z tego, co się dzieje. Wszystkie emocje są rozmywane. Zamiast przechodzić przez kamerę i docierać do widza, odbijają się od obiektywu. Poszczególne pomysły reżyserskie z osobna może i dobre, jednak jako całość stworzyły środowisko nudne, bezbarwne, septyczne. Miałem nieodparte wrażenie, że bał się emocji, napięcia, jakie obraz mógł w widzu wyzwolić (w USA film uzyskał kwalifikację PG-13, co okazało się zabójcze dla dramaturgii).
"Białego oleandra" można obejrzeć dla aktorek, sama filmowa historia nie porusza.