Łatwo wyobrazić sobie jak opowiedzieliby podobną historię Amerykanie - zapewne dostalibyśmy przesłodzoną i wygładzoną familijną komedyjkę z wkurzajacym Culkinopodobnym nieletnim aktorem i Robinem Williamsem w roli ojca lub nauczycielki tańca...
Tymczasem Billy Elliot to kawałek niegłupiego kina - archetypiczny i cokolwiek banalny motyw buntu młodości, wyboru własnej drogi życiowej i dążenia do realizacji marzeń naprzekór niechętnemu otoczeniu, został ujęty w oryginalny i zaskakujący sposób i do tego brawurowo sfilmowany. Duży plus za trafnie dobrane utwory (The Clash, T Rex), ogromny - dla nieletniego aktora.