Kawał mocnego, stylowego, sprawnie zrealizowanego kina. Kto z niezdrowym podnieceniem i młodzieńczą euforią śledził poczynania „Policjantów z Miami”, ten raczej nie powinien być rozczarowany, bo „Biznes”, chociaż nie o gliniarzach traktuje, całkiem umiejętnie i z wyczuciem do tamtych klimatów nawiązuje. Z zachowaniem wszelkich należnych proporcji, rzecz jasna. Głównie za sprawą muzy, fenomenalnie wplecionymi hitami z lat 80. (znokautowała mnie zwłaszcza nagła wstawka „Avalon” Roxy Music!). Trzeba przyznać, że pan Nick Love z dużym wdziękiem porusza się po polach zagospodarowanych wcześniej głównie przez Guya Ritchiego (ale wyłącznie tego z „Porachunków” i Przekrętu”!) - postaci, dialogi, obraz(!), dźwięk, montaż, to wszystko ładnie trzyma się kupy i zachowuje dobry poziom. Można było nieco uatrakcyjnić fabułę, momentami niestety nuży. W sumie film bardzo udany, chociaż nie tak dobry jak podobny do niego „Sexy Beast” Glazera. Trochę jednak brakuje w nim postaci na miarę czarującego Dona Logana, która rozsadzałaby ekran - z jego teatralnym szaleństwem, bezczelnością, nieprzewidywalnością. Bohaterowie „Biznesu” to zwyczajni, twardzi faceci z jajami, wszyscy są równi i na swój sposób charakterni, ale żaden z nich nie zostanie taką legendą jak „Malky”. Bierzcie i oglądajcie!