Poszedłem do kina sądząc, że DC zrobiło kolejny dobry film, który pomoże jej wyjść na prostą. Filmowi temu daleko jednak do serii MCU, a jako film sam w sobie jest średnio fajny.
Na pochwałę zasługują szczególnie efekty specjalne, a zwłaszcza design głównego złoczyńcy tego filmu (o nim później), moce Dr. Fate'a oraz sekwencja dezintegracji wrogów przez błyskawice Teth-Adama (tak się on naprawdę nazywa), które mogą wywołać zaniepokojenie mimo kategorii PG-13. Równie świetne są sceny walki i nadmierna przemoc jaką stosuje Black Adam wobec swoich wrogów. Jego dialogi i rozwijanie przez niego zdolności sarkastycznych dają dużą dawkę humoru, a zwrot akcji dotyczący prawdy o tym skąd tytułowy antybohater wziął swoje moce i swoją sławę potrafi przykuć uwagę.
Na tym jednak kończą się zalety filmu, bowiem cała reszta to jeden wielki bałagan. Postacie poboczne i miejsce, w którym rozgrywa się akcja (Khandar) zostały potraktowane w sposób wybiórczy i twórcy nie dali czasu na ich rozwinięcie. Sama fabuła nie daje tak naprawdę nic poza scenami akcji i eksponowaniem huśtawki nastrojów Black Adama. On sam mimo ciekawej genezy i dobrej gry aktorskiej Dwayne'a Johnsona jest postacią pozbawioną większej głębi - jest to po prostu nihilista, który bije każdego kto stanie mu na drodze i mimo spędzenia pięciu tysięcy lat w zamknięciu nie wykazuje większego zainteresowania otaczającym go światem. Z tego powodu cały film zapamiętamy po prostu jako banalny odpowiednik wszystkiego, co pokazało już MCU. Najprościej można cały film opisać jako występujące kolejno po sobie, przesycone testosteronem sceny rozwałki, w których tytułowy antybohater w dystopijnej wersji Wakandy (w której zamiast vibranium wydobywa się eterium, zaś miejsce statków powietrznych zastępują skutery repulsorowe rodem z Gwiezdnych Wojen) musi zmierzyć się z ichniejszą wersją Avengersów, złożonej z Doktora Strange'a, Angela (mutanta ze skrzydłami anioła), Ororo Storm oraz Ant-Mana. Ukryciu tychże jawnych zapożyczeń nie pomaga nawet ich ciekawy design i wątki humorystyczne, które nie mogą zrekompensować braku procesu rozwoju postaci.
Same postacie poboczne, wspierające Teth-Adama, wydają się z kolei okropnie jednowymiarowe, przez co trudno widzowi jest się z nimi utożsamić. Adrianna to mściwa i radykalna wersja Lary Croft, która straciła wiarę w pokojowe rozwiązywanie sporów, zaś jej syn Amon jest tak przerysowanym fanem rozwiązań siłowych i bezmyślnego rzucania się na wroga, że staje się z kolei postacią okropnie wkurzającą.
Równie kiepsko wypadają tu antagoniści. Nie wiemy czym tak naprawdę jest ten cały Intergang, który sprawuje bezprawną władzę nad rodzimym krajem bohatera - skąd się pojawił, jaką ma strukturę i jak świat ich traktuje, tym bardziej że dysponują technologią daleko wyprzedzającą tę posiadają. Równie mało wiemy o głównym antagoniście - jakie były jego relacje z Intergangiem, a jeśli był jego szefem to jak był w stanie wkraść się w łaski Adrianny, która musiała się przed tą grupą przestępczą ukrywać. Nieco rozczarowujące była jego przemiana w demoniczny odpowiednik Shazama o imieniu Sabbac - mimo rewelacyjnego designu, jego minimalizm w dialogach i oparcie swoich mocy jedynie na zaniu ogniem, sprawiły, iż ludzie będą kojarzyć go po prostu jako kopię marvelowskiego Mefisto. Rozczarowujące było również rozwiązanie, by jego podwładnymi mającymi razem z nim szerzyć piekielny mrok i terror były kościotrupy - czy te sześć wielkich demonów naprawdę nie mogło obdarzyć swojego rzecznika jakimiś ciekawszymi piekielnymi sługusami pokroju Stworów Cienia z "Thor: Miłość i Grom" albo Nocnych Stworzeń z netflixowej "Castlevanii"? Nie wiadomo również jak sam Intergang zareagował na pojawienie się Sabbaca, bo nie ma o nich już żadnej wzmianki po transformacji ich szefa w wysłannika Piekieł.
Innymi słowy film ten stanowi odpowiedni wybór na odmóżdżenie się przez dwie godziny, jednak brak świeżości, oryginalności i ciekawszych postaci sprawia iż zapomnicie o tej produkcji krótko po jej obejrzeniu. Na weekendowe wieczory filmowe lepiej jest ten film pominąć i obejrzeć wybrać zamiast tego starsze filmy DCEU (najlepiej sprawdziłby się "Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera", "Legion Samobójców Jamesa Gunna" i rzecz jasna pierwszy "Shazam!").