Czarny Adam to właściwie drugi po Shazamie film opowiadający o przygodach postaci obdarzonej nadprzyrodzoną mocą przez czarowników. Schemat ten sam jednak w przeciwieństwie do Shazama ten film jest znacznie treściwszy. Fabularnie akcja rozgrywa się w nieistniejącym państwie którym zawładnęli okupanci z intergangu - którzy okradają państwo z jego największego skarbu: unikalnego minerału którego nie da się pozyskać nigdzie indziej. Głównymi bohaterami są nastolatek oraz jego mama archeolog pragnąca obudzić legendarnego bohatera który ma ocalić krajanów w godzinie próby. Każde państwo ma taką legendę (w Polsce jest to np. śpiący rycerz z giewontu). Niemniej jak się okazuje w filmie legendarny heros istnieje i jest nim The Rock (Dvine Jonson) wcielający się w Thet Adama czyli właściwie niezniszczalnego, latającego i miotającego błyskawicami mściciela krzywd wszelakich. No i zaczyna się impreza na którą nie zaproszeni i ostro spóźnieni wpadają pajace z Ligi Sprawiedliwych. Więcej nie zdradzę by nie Spoilerować.
Starczy powiedzieć, że film dostarcza widzom wszystkiego czego potrzebują bez zbędnego politycznie poprawnego suszenia głowy (za co zapewne został zmieszany z błotem przez krytyków - widać po tym kto im płaci). Mamy więc porządne kino akcji, rozpoznawalnego aktora, odpowiednią muzykę i porządne efekty specjalne. Co więcej w filmie pojawia się również ciekawie ujęty wątek suwerenności narodowej oraz poruszona jest kwestia jak złoczyńca dla jednych jest bohaterem dla innych.
Nic więc tylko oglądać. Na pohybel krytykom.