film jest świetny ..bardzo dla dorosłych, bardzo na serio. Wchodzi głęboko, stężenie emocjonalne śmiertelne, piosenka główna po prostu "is killing softly' ...
Jude to piękny metroseksualny chłopiec, zniewalający ale Clive to mężyczna zabójczy. Wygrywa w tej konkurencji bezapelcyjnie.
Portman w tym filmie jest taka piękna- wygląda po prostu nieziemsko .... przy nieco szapkowtej, "koniowatej";) Roberts błyszczy całą mocą -jak pojawia się na ekranie elektryzuje całe otoczenie. Niesamowite z niej zjawisko. Roberts za to piekne brązowe oczy ...te oczy by wystarczyły ... są wielkie i brązowe - cudne.
Grają świetnie... Nichols ich prowadzi - widać. Widać też że to sztuka teatralana- cudownie została ta teatralna nić zachowana, w kinie - czuje te emocje - czuje się jak w teatrze - jak w teatrze życia, związków, zawodów, miłości,mojej samotności ....
Witaj, Nieznajoma!;)
Na mnie również największe wrażenie zrobił świetny duet Portman-Owen, który dodał więcej emocji, barw i niemałej dawki pikanterii dziele Nicholsa. Podobnie jak specyficzny, wyrafinowany język, jakim porozumiewali się ze sobą bohaterowie filmu, jak zawsze świetnie brzmiący akcent Lawa, który mogłabym słuchać praktycznie bez końca, prawdziwie rozbrajająca, ‘hardcorowa’ rozmowa Dana & Larry’ego, pytanie o granice prawdy i kłamstwa w związku, początkowa scena spotkania Dana & Alice oraz niesamowity utwór Damiena Rice’a, od słuchania którego wciąż nie mogę się oderwać.
Niestety jako całość film do mnie nie przemówił, gdyż przez cały czas miałam nieodparte wrażenie jakby wszystkie zawarte w nim odczucia & rozmowy bohaterów zostały wprawdzie w zbliżeniu uchwycone w obiektywie kamer niczym portrety Anny, jednak nie było w nich w moim odczuciu przysłowiowej iskry, która sprawiłaby, żebym w całości uwierzyła w ich składane deklaracje i obietnice, których nie byli w stanie dotrzymać. Dotyczy to zresztą nie tylko nielubianej przeze mnie Julii Roberts, lecz również całej czwórki, z którymi nie byłam w stanie się w pełni identyfikować.
Teatralność & kameralność filmu, które powinny być jego największymi atutami, tak naprawdę działają na niekorzyść filmu, gdyż dla mnie za dużo był w nich barier, a zdecydowanie za mało życia. W jednej ze scen Alice pyta się Dana ‘Gdzie jest ta miłość? Nie mogę jej dostrzec, nie mogę jej dotknąć, nie mogę jej poczuć. Słyszę ją, jednak są to jedynie Twoje gładkie słowa’. W taki właśnie sposób odbieram niestety cały obraz Nicholsa, z którego według mnie przebija zbyt duży chłód i zdystansowanie.
W moim odczuciu o niebo ‘bliżej’ emocji targających dwojgiem zakochanych w sobie ludzi znalazły się niezwykłe i w całości szczere filmy Kar-Waia, w których aż kipi od wszelkiego rodzaju uczuć, miłości, niespełnienia, samotności. W jego filmach czuć prawdziwą chemią między bohaterami i ani przez chwilę nie czujemy udawania czy też zwyczajnego odgrywania roli, lecz o wiele więcej, po prostu rodzącą się na ekranie czystą magię kina. Tego właśnie jakże niezbędnego elementu zabrakło mi w filmie Nicholsa. Bowiem jak wiadomo o uczuciach zawsze niezwykle trudno jest nam mówić, gdzie nie liczy się tak naprawdę dosłowność, dokładna analiza oraz rozbieranie związku na czynniki pierwsze, lecz przede wszystkim to, co pozostaje ‘między słowami’, czego niestety w ‘Bliżej’ mi po prostu zabrakło.
"Mowę dano człowiekowi dla ukrywania myśli" - przypomniałam sobie ten cytat po obejrzeniu filmu "Bliżej" (znamienne jest, że Marber nadał swojej sztuce tak przewrotny tytuł). Spodziewałam się obrazu subtelniejszego, ale okazało się, że jeżeli zestawić ten film chociażby z "Między słowami" S. Coppoli (o którym to tytule wspominasz), będzie to zestawienie skrajnie kontrastowe - nie tylko dlatego, że strukturę filmu Nichols'a stanowią niemal wyłącznie błyskotliwe, ironiczne i często brutalne dialogi. Jedynie pozornie zresztą są to dialogi "brutalnie" szczere. Zgadzam się z tobą, że z obrazu Nichols'a przebija chłód i zdystansowanie, nawet bardziej odczuwalne niż w filmie "Młody Adam", który niedawno oglądałam, a który bardziej mnie jednak do siebie przekonał niż "Bliżej" (tematyka również niemal identyczna). Myślę także, że masz rację, iż w tetralności formy i teatralności dialogów, zatraca się czasami treść - jest jakiś zgrzyt, dysonans; czuje się, że reżyser nie wykorzystuje w pełni możliwości, jakie daje kino. Z drugiej strony jest to również film oryginalny, odważny, mający doskonały scenariusz, dotykający ważnych kwestii społecznych. Szkoda tylko, że bohaterowie są tak całkowicie pozbawieni uczuć; dość trudno jest zaangażować się w ich historię - dla nich miłość, cierpienie, nienawiść to tylko część gry, a ich jedyne pragnienie to wygrana.
Rzeczywiście każdy z bohaterów swoje ‘myśli ukrywa’, chociaż paradoksalnie nikt nie przestaje prowadzić wzajemnie ożywionych & często jakże ostrych dialogów, pełnych gorzkiej ironii. Problem w tym, że te dialogi przypominają tak naprawdę jedynie monologi, gdyż wszyscy zbyt intensywnie skupieni na własnych egocentrycznych potrzebach i pragnieniach, zatracili zdolność słuchania drugiej osoby, jednocześnie nie potrafiąc już ze sobą rozmawiać bez zadawania sobie bólu. Bowiem w filmie Nicholsa wszyscy się boleśnie ranią, a prawda staje się dla nich w istocie, wykorzystywanym do własnych celów ‘narzędziem’ w zadawaniu cierpienia. Jak powiedział w jednej ze scen Dan do Alice: ‘Co jest takiego wspaniałego w prawdzie? Spróbuj skłamać dla odmiany - to waluta świata’
Zgadzam się z Tobą, że reżyserowi tą gorzką prawdę o związkach i nieumiejętności porozumiewania się między ludźmi we współczesnym świecie, udało się na ekranie pokazać, głównie za sprawą przykuwających naszą uwagę już od pierwszych chwil Portman & Owena, którym udało się uwiarygodnić swoje postaci, nadać im krwistych i wyrazistych cech, jej ‘rozbrajającego’, natomiast jemu ‘jaskiniowego’ uroku ;)
Jednak mimo wszystkich tych niewątpliwych zalet ‘Bliżej’ pozostawiło we mnie uczucie zbyt dużego chłodu, gdyż bohaterowie mimo, że nieustannie o uczuciach mówią, to jednak są ich w istocie pozbawieni i niezwykle trudno było mi się z nimi w pełni utożsamiać i im sekundować, będąc postaciami czysto papierowymi. Wszystkie emocje, jak słusznie zauważyłaś, zdają się być dla nich jedynie grą, która rozmija się z prawdą, bowiem będąc w związku z drugą osobą nie można bawić się kosztem jej uczuć.
Natomiast cudowny film Coppoli rzeczywiście jest zupełnym przeciwieństwem ‘Bliżej’, choć jeśli chodzi o ‘słowa’, to ja wolę o wiele bardziej niedopowiedzenie i subtelność, niż najbardziej nawet wyrafinowaną i surową dosłowność, obecną w piorunującej dawce w filmie Nichlsa.
Niestety trudno jest mi porównywać ‘Bliżej’ ze wspomnianym przez Ciebie obrazem Mackenzie’go, bo ‘Młodego Adama’, nie miałam jeszcze okazji obejrzeć, co jednak na pewno postaram się nadrobić.
Ja natomiast gorąco polecam Ci wszystkie filmy Wonga Kar-Waia, w tym jego ostatni ‘2046’, w którym również ukazany jest chłód uczuć, jednak nie są one zastygłe i unieruchomione w kadrze, lecz jak najbardziej uwolnione i żywe, tak że czuć je wszystkimi zmysłami, sprawiając że możemy znaleźć się o wiele ‘bliżej’ bohaterów i się z ich emocjami w pełni identyfikować.
Dla mnie we wzajemnych relacjach bohaterów było zbyt wiele wyrachowania, a wszelkie uczucia charakteryzują się jednak pewną spontanicznością. Tymczasem Dan, Alice, Anna i Larry po prostu "grają" swoje życie - w zależności od rozwoju sytuacji nakładają kolejne maski (oczywiście takie, które są dla nich najbardziej korzystne). Wydaje się, że "cierpią", jedynie gdy ich gra zostaje odkryta, gdy nie udaje im się psychologiczna manipulacja innymi, gdy druga osoba manipuluje skuteczniej. Bardzo ponury wydaje się obraz związku, gdy prawda i kłamstwo (przemyślane i odpowiednio ubrane w słowa) staje się tylko sposobem wpływania na drugą osobę (szczerość przestaje być wartością samą w sobie). Nie wiem, na ile taka diagnoza współczesnych związków jest trafna (reżyser w sposób przemyślany posłużył się wyolbrzymieniem), jednak zabrakło mi tu jakiegoś momentu, może nawet kruchego, ulotnego, kiedy ludzie rezygnują z tej gry i "odczuwają" naprawdę nie fizyczną przyjemność, fizyczną bliskość, ale bliskość duchową. Spłycenie ludzkich pragnień niemal wyłącznie do instynktów, to jednak według mnie nadmierne uproszczenie. W ostatecznej konkluzji wszystkie postaci z filmu mogą wydawać się równie zimne, wyrachowane i nie zasługujące na współczucie. Natomiast Mackenzie kreśli sylwetki swoich bohaterów bardziej wnikliwie i zdecydowanie bez nadmiaru słów (doskonała, niejednoznaczna gra Ewan'a McGregor'a i Tildy Swinton). Zaznaczam jednak, że do kreacji aktorskich w "Bliżej" nie ma większych zastrzeżeń, nawet jeśli chodzi o najmniej chyba utalentowaną Julię Robert's. Portman i Owen mieli łatwiejsze zadanie, bo ich postaci są bardziej, jak to trafnie wyraziłaś, wyraziste i krwiste.
A jeśli chodzi o filmy Wonga Kar-Waia niestety nie mam raczej możliwości ściągania interesujących tytułów z internetu, wobec tego pozostaje mi czekanie na kwietniową premierę.
btw. Zastanawiałam się nad obejrzeniem w kinie "Bliżej" lub "Marzyciela" i wybrałam "Bliżej", a teraz jakby żałują troszeczkę, bo film chyba nawet lepiej ogladałoby się w domu.
Bo to właśnie ten nieustannie obecny na ekranie chłód nie pozwala nam zbliżyć się do bohaterów, sprawiając że trudno jest nam się z nimi w pełni identyfikować. Gdyby choć przez jedną chwilę prowadzona przez nich ‘gra pozorów’, w której wszystkie chwyty są dozwolone, doprowadzająca jedynie do zadania bólu drugiej osobie, ustąpiła miejsce szczerej rozmowie i jak trafnie zauważyłaś ‘bliskości duchowej’ to wtedy ich relacje byłyby moim zdaniem o wiele prawdziwsze. Nawet mając świadomość, że Nichols celowo posłużył się hiperbolą, aby ukazać gorzki obraz współczesnych związków i braku porozumienia, w moim odczuciu ten chłód, który chciał uzyskać zdominował cały film, podobnie jak stało się w ‘Złym Wychowaniu’ Almodovara. W obu filmach bohaterowie, choć cierpią to jednak w ich relacjach próżno szukać właśnie ‘bliskości’, zamiast niej mamy jedynie egoistyczne pragnienie zaspokojenia własnych wyłącznie fizycznych pragnień, natomiast zupełnie zanika jakże ważna więź duchowa. Tego właśnie mi w obu obrazach zabrakło & dlatego po ich obejrzeniu odczułam rozczarowanie.
Jeśli chodzi o obsadę ‘Bliżej’ to moja negatywna ocena Roberts na pewno bierze się stąd, że nigdy nie oceniałam wysoko jeż umiejętności, choć oczywiście obiektywnie mówiąc akurat w obrazie Nicholsa nie zagrała źle. Niemniej jednak mnie jako aktorka nie przekonuje.
Natomiast rola Owena była dla mnie prawdziwym objawieniem i niemałym zaskoczeniem, tak że teraz z całą pewnością go nie przeoczę, tak jak to się stało z ‘Gosford Park’, w którym jego występ gdzieś mi niestety umknął.
Do Lawa mam odwieczną słabość, tak że nie mógł mnie wprost nie przekonać, choć dla mnie jego najlepszą rolą pozostaje jak na razie Dickie Greenleaf w ‘Utalentowanym Panu Ripleyu’.
Niestety w dalszym ciągu nie oglądałam jeszcze ‘Młodego Adama’, tak samo jak ‘Marzyciela’, co mam nadzieję jak najszybciej nadrobić.
Właściwie ja akurat rozczarowana po projekcji nie byłam, bo mimo poważnych zastrzeżeń, obejrzałam jeden z ciekawszych filmów, jakie ostatnio trafiają do nas zza oceanu. Czułam raczej pewien niedosyt, którego przyczyny są całkowicie zbieżne z tym, co napisałaś :)
A obsada... Roberts lepiej wypada w repertuarze komediowym, ale faktem jest, że po prostu nie ma talentu na miarę Cate Blanchett, która miała zagrać Annę. W każdym razie uważam, że jest to lepsza kreacja Julii niż ta, za którą otrzymała Oskara (Erin Brockovich). Można się co najwyżej zastanawiać, dlaczego reżyser wybrał właśnie tę aktorkę. W Julii jest coś bardzo "amerykańskiego", myślę, że jej charakterystyczna uroda pasuje do roli Anny. Poza tym dopiero patrząc, jak reżyser prowadzi tych mniej utalentowanych aktorów można ocenić jego klasę ;) Natomiast jeśli chodzi o Juda, to jest on aktorem, którego talent bardzo cenię. Gdybym miała wyróżnić jakąś rolę to Gigolo Joe w "A.I.", głównie dlatego, że rola androida była niezwykle wymagająca (szczególnie, gdy ma się w pamięci wcześniejszą znakomitą kreację Rutgera Hauer'a). Jednak w "Utalentowanym Panu Ripleyu" również wypadł doskonale, a portret Dana w "Bliżej" to dla mnie tylko potwierdzenie jego możliwości. O pozostałych aktorach się nie wypowiem, szczególnie, że wszyscy widzowie są raczej zgodni w ocenie ich gry. W "Gosford Park'u" Owen zagrał raczej rólkę, ale jakże kunsztowną :)
Ps. "Marzyciel" to film raczej dla wielbicieli angielskich klimatów i baśniowej atmosfery - piszę o tym, żebyś nie była rozczarowana spodziewając się solidnej biografii pisarza.
Moje rozczarowanie ‘Bliżej’ wynika przede wszystkim z faktu, że świetny występ tak doborowej obsady niestety nie przełożył się na cały film, którego potencjał nie został w moim odczuciu przez reżysera w pełni wykorzystany. Z drugiej strony idąc do kina nie miałam względem niego jakiś wielkich oczekiwań, mimo wszystko jednak przeżyłam zawód.
Jeśli chodzi o kino zza oceanu to o niebo większe wrażenie zrobił na mnie doskonale wyważony, kameralny dramat Eastwooda ‘Za wszelką cenę’, będącym doskonałym przykładem na udaną synchronizację reżyserską i aktorską. Reżyserowi z powodzeniem udało się naprawdę zbliżyć do swoich bohaterów i to jest rodzaj kina, które porusza mnie w o wiele większym stopniu niż ostatni film Nicholsa.
Zgadzam się z Tobą w kwestii Roberts, która po prostu prezentuje na ekranie modelowy przykład ‘American Sweetheart’ ;) I rzeczywiście do tego typu ról pasuje najlepiej, bo występ w dramatycznej ‘Erin’ już zdecydowanie przekroczył jej aktorskie możliwości. Myślę, że w ‘Blizej’ obok tak doskonałych aktorów wręcz nie mogła zagrać źle ;)
Natomiast Blanchett to idealny przykład aktorki z klasą, która potrafi zabłysnąć nawet w epizodzie, jak choćby w podwójnej roli w nowelowej ‘Kawie & Papierosach’.
Podobnie uwielbiam postać ‘Gigolo Joe’, w której Law, nawet będąc ‘Mechem’ pokazał tego rodzaju urok, któremu żadna kobieta nie jest w stanie się oprzeć ;)
A od ‘Marzyciela’ przede wszystkim oczekuję udanego przeniesienia do Nibylandii i jeśli tylko się to spełni, to już będę usatysfakcjonowana ;)
Widziałam również ostatnio "Za wszelką cenę", ale to film tak bardzo różniący się od "Bliżej" i formą i treścią, że byłoby mi trudno te obrazy porównywać. A ocena filmu Eastwood'a to już temat na odrębną dyskusję :)
Jak najbardziej zgadzam się z Tobą, że niezwykle trudno jest porównywać tak różne od siebie filmy.
Jednak bez w względu na tematykę oraz prezentowanych bohaterów, liczy się przede wszystkim umiejętne i z wyczuciem opowiedzenie danej
historii, która w ujęciu Nicholsa niestety mnie rozczarowała, natomiast Eastwooda zdecydowanie poruszyła i zbliżyła. A tego przede wszystkim w kinie szukam & co najważniesze, wciąż udaje mi się znaleźć.