Dlaczego blondynki są atrakcyjne, mimo że po świecie krążą setki niewybrednych dowcipów na ich temat? Może dlatego, że dziwnym zbiegiem psychologicznych, fizjologicznych, kulturowych i jakich tam jeszcze okoliczności uosabiają ideał kobiety. Czyli coś, za czym przez całe życie na próżno gonią miliony sfrustrowanych mężczyzn. Blondynka z założenia jest aniołem - jasnym, niewinnym i nieszkodliwym. Chyba że wzorem wilka w owczej skórze próbuje dopaść ofiarę, nieświadomą podstępu. A podstęp tkwi w tym, że nie wszystkie blondynki są naturalne.
Joe i Bob, dwaj kelnerzy z Manhattanu, dwaj niespełnieni aktorzy, którzy cały czas czekają na swój wielki dzień, marzą jednak o spotkaniu tej jedynej, najprawdziwszej blond piękności. Joe ma wielkie ambicje, Bob ma zniewalający tembr głosu. Joe ma dziewczynę, z którą mieszka od wielu lat, Bob gra w telenoweli. Każdy z nich, w przerwach pomiędzy jednym a drugim półmiskiem przystawek oddaje się innym marzeniom. Bob obsesyjnie myśli już tylko o spotkaniu ideału, Joe nie rezygnuje z ambicji zawodowych.
Zamiast ognistego romansu, życie przynosi im jednak niekończące się pasmo rozczarowań i upokorzeń. Kochanka Boba, Sahara, okazuje się tlenioną blondynką. Mimo że jest w nim rozpaczliwie zakochana, zdaje się nie mieć teraz żadnych szans. Joe dostaje propozycję zagrania w teledysku Madonny, ale nie dość, że Madonna jest podrabiana, to jeszcze on musi stać w ostatnim szeregu, bo ma niedostatecznie seksowne pośladki. Jego dziewczyna Mary, wizażystka w agencji reklamowej, powoli zaczyna mieć dość pustych kieszeni i nudnego seksu. Tym bardziej, że instruktor na kursie samoobrony jest przystojny i bardzo pomocny...
Pewnego dnia coś się jednak zmienia. Bob podpisuje kontrakt z telewizją, Joe dostaje rolę w filmie. Psychoanaliza i kurs samoobrony, na który chodziła Mary, przynosi wreszcie długo oczekiwane rezultaty. Po kilku latach bycia razem, Joe i Mary potrafią znowu spojrzeć na siebie z pożądaniem. Bob wraca do Sahary, chociaż nie jest doskonała.
Film Di Cillo to zabawna psychologiczna komedia o poszukiwaniu piękna i spełnienia w życiu. Bridgette Wilson jako Sahara jest wzruszająca w swojej roli głupiutkiej, ale szczerze zakochanej modelki, Maxwell Caulfield w roli Boba zniewala męskim wdziękiem, a Catherine Keener, czyli filmowa Mary może być wzorem dla wszystkich wyzwolonych kobiet, które nie chcą funkcjonować uwieszone ramienia partnera i biorą swoje życie w mocno zaciśnięte pięści.
Inteligentnie opowiedziana historia kilkorga zwykłych ludzi, którzy nie rezygnują z większych marzeń niż to o posiadaniu nowego samochodu czy stałej posady w dużej firmie, przypomina popularne od lat dziewięćdziesiątych seriale telewizyjne, w których głównymi bohaterami są młodzi mieszkańcy wielkich miast. Amerykańska widownia, która miała okazję obejrzeć film już kilka lat temu, porównała go szybko do Living in Oblivion (także reżyserowanego przez Do Cillo) i Melrose Place.
W "Prawdziwej blondynce" poszukiwanie naturalnie jasnowłosej kobiety jest w istocie metaforą pogoni za doskonałością. Ale tak naprawdę tytuł filmu jest nieco mylący. Opowieść toczy się przede wszystkim wokół związku Joego i Mary, ich problemów z własną indywidualnością, pieniędzmi i seksem. Film niesie przy tym optymistyczną myśl: nawet, jeśli nie spotka się ideału, życie nie musi być pozbawione sensu, a szczęście tkwi w porządku codzienności. Nawet jeśli to, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami sypialni nie zawsze bywa piorunującym doznaniem, warto się starać i nigdy nie rezygnować z podejmowania prób. Niespodziewanie może zdarzyć się to, na co czeka się nieraz długie lata.
Di Cillo spróbował opowiedzieć coś interesującego nie tylko o międzyludzkich relacjach, ale także o odnajdywaniu formy, w której każdy z bohaterów czuje się najlepiej. Forma jest tu zresztą pojęciem niezwykle istotnym - bądź co bądź rzecz dzieje się w środowisku modelek i aktorów, a więc ludzi, dla których wyrazistość jest sensem i celem ich bycia. Warto przy okazji zwrócić uwagę na zestaw postaci - reżyser zdecydował się na obsadzenie w głównych rolach aktorów znanych i popularnych głównie wśród młodszej widowni. Wszyscy poradzili sobie znakomicie - nawet jeśli kogoś z widzów nie porwie fabuła (nie zobaczymy tu ani strzelaniny, ani spektakularnych pościgów, ani wybuchających cystern z benzyną), z całą pewnością dozna on estetycznej przyjemności, patrząc na ich grę. Filmowe postacie może i nie prezentują oszałamiającej głębi osobowości, ale są na tyle autentyczne, że budzą sympatię i łatwo się z nimi identyfikować. Parom przeżywającym chwilowe kryzysy pożycia można także polecić scenę kłótni - Joe i Mary wyszli z niej imponująco umiejętnie.
Poza wszystkim, jest w "Prawdziwej blondynce" kilka scen nieodparcie śmiesznych, jak choćby ta, gdy podczas sesji zdjęciowej model o urodzie Adonisa, najwyraźniej przejęty rolą, niespodziewanie daje upust pewnej fizjologicznej potrzebie. Znakomita jest także scena w restauracji, gdy przyjacielska rozmowa o filmie, toczona zrazu w kameralnym gronie, antagonizuje po kolei wszystkich gości.
Di Cillo to młody reżyser, który potrafi bez silenia się na jakiekolwiek moralizatorstwo i nie celując w rejony wyższej sztuki ciekawie mówić o współczesności. W recenzjach filmu powtarzały się przede wszystkim pochwały za reżyserię, słowa sympatii dla aktorów, uznanie za lekkość i inteligentny humor dla dorosłych, z jakim pokazano pewien aktualny dla wielu z nas problem (czy problemy). Nawet wśród tych, którym film jako całość nie przypadł do gustu, powtarzały się opinie, że należy go obowiązkowo zobaczyć ze względu na udział Bridget Wilson, jak twierdzą niektórzy - jedną z najpiękniejszych obecnie kobiet świata.
A co z tytułową blondynką? Bob poradził sobie ze swoją obsesją, tak jak przemysł kosmetyczny radzi sobie z tworzeniem iluzji.