Osoby, które wybrały się na seans bez wcześniejszego zapoznania się z tematyką filmu,
podczas oglądania mogły odczuć lekki dyskomfort. Gdzie u licha podziały się gagi rodem z
poprzednich komedii Allena? Przecież to Woody Allen - miało być śmiesznie! Było, ale
elementy komizmu przeplatały się z dramatyzmem, niczym prawda z kłamstwami bohaterów
filmu.
Ze zjawiskiem "przeplatania" mamy do czynienia przez całe półtorej godziny projekcji.
Retrospekcje, które nie były męczące i po małym kawałku odkrywały kolejne zakamarki
małżeństwa tytułowej Jasmine, zazębiały się z rozwijającą fabułą, zupełnie z nią nie kolidując.
Bardzo interesującym zabiegiem było wprowadzenie przez wcześniej wspomniane kłamstwa
zaburzenia schematu filmu. Pożegnaliśmy się z retrospekcjami na długi czas w momencie
rozpoczęcia flirtu i budowania relacji damsko-męskich. W tym momencie jak grom z jasnego
nieba trafia w nas różnica klas społecznych reprezentowanych przez przybrane siostry.
Gustowne domy i intrygujące miejsca zderzają się z szarością przeciętności i "normalności".
Wszystko to, doprawione sporą szczyptą nieprawdy ze wszystkich możliwych stron, kończy się
szybko. Jak? Tutaj Woody Allen serwuje nam prawdziwą definicję szczęścia, które jak to w
życiu bywa, ma różne interpretacje.
Oprawa muzyczna filmu i nutka humoru sprawia, że trudny temat poruszony przez Allena, może
zostać indywidualnie przeanalizowany, bez załamań nerwowych i depresji po obejrzeniu.
Zdecydowanie polecam.