Sięgnąłem ze wzgląd na Tarantino i z rozdziawioną japą stwierdziłem że reżyserem tegoż filmu jest jeden z moich ulubionych twórców spaghetti Enzo G. Castellari. Jeżeli znacie twórczość tego pana łatwo dojdziecie do wniosku że może to i film wojenny, ale ostro oparty na patentach które wykorzystał już w swoich westernach. Pomysł jest ten sam co w latach 60tych, czyli grupka zbirów i misja która ma ich oczyścić z zarzutów. Wykonanie i same postaci także przywołują skojarzenia z "Kill them all and come back alone".
Jest efektownie, jak przystało na Castellariego. Nie zabrakło także czarnego humoru. Mamy nagie nazistki z karabinami, oraz mięśniaka, którego kolor skóry powoduje niemałe zamieszanie wśród obu stron konfliktu. Zaczyna się słabo, bo bohaterowie (z piekła) po prostu idą przed siebie i zabijają kogo popadnie. Dopiero później ich postaci dostają jakieś zadanie. Wszystko wieńczy niezła rozpierducha. Nie ukrywam że tożsamość osób które wyjdą z niej cało nieco mnie zdziwiła. Za co olbrzymi plus.
Dla fanów spaghetti. Dla Tarantinowców niekoniecznie. Jak z nimi rozmawiam to nie okazują zbytniego zainteresowania gustem swojego idola, a jeżeli już to nie podzielają go. Szkoda. Choć oczywiście uogólniam ;)