Ostatnio rozpruł mi się worek z azjatycką kinematografią...
Jakoś nigdy nie selekcjonowałam filmów ze wzglądu na nazwisko reżysera, czy miejsce
produkcji. Każdy dobry reżyser potrafi czasem mniej czy bardziej rozczarować, a amatorowi
może wyjść coś, co zachwyci. Nie mam oporu przed czymś, co podpisano Hong- Kong, Chiny ,
Korea, Laos , czy cokolwiek. To tylko etykietka. Nie zawsze adekwatna do towaru. Czasem
niczego nie mówi. Zwłaszcza komuś, kto o samym „ towarze” nie ma pojęcia.
Inna sprawa, że czasem trudno przebrnąć przez barierę kultur. Inny język to także inny język
wyrazu. Walor, którego się nie dostrzega, nie rozumie, nie potrafi docenić. Estetyka czytelna dla
kogoś, kto w danej kulturze wyrósł, zupełnie nieraz obca, czy wręcz trudna do przyjęcia dla
kogoś z zewnątrz. Europejczyk w Azji jest obcy. Więc nie każde spotkanie z tak orientalną
kinematografią przynosi zadawalające efekty.
Ale ten film nie sprawia takich trudności.
Bo wojna to, niestety, ponadczasowy temat.
Wojna to nie miejsce na poglądy.
Wojna to nie jest opowieść o ludziach urzeczonych przez ideały.
Oni nie walczą za ojczyznę.
Zostali porwani przez machinę, która ich mieli.
Jednego po drugim.
W takiej ilości, że nawet śmierć powszednieje.
To nie bohaterstwo pcha ich do walki.
To zwierzęcy instynkt przetrwania.
Walczą o życie.
O własne życie.
Ewentualnie o życie brata. Lub „brata”.
To się później nazywa- braterstwo broni. A może braterstwo- razem przelanej- krwi. Albo
braterstwo strachu......?
Strach. Potężna siła. Wszechowładniająca bez pardonu.
Potrafi sprawić, że bez wahania można zabić człowieka. Nawet takiego, któremu patrzy się w
oczy. Niewiarygodne, że normalny człowiek tak umie. A umie.
Pytanie tylko, czy po czymś takim nadal jest” normalny”?
Nieeee , po czymś takim jest bohaterem. BOHATEREM !
Tym większym , im więcej ludzi zabił.
W innych warunkach za zabójstwo dostałby karę śmierci, w najlepszym przypadku poszedł
siedzieć.
A tu dostaje order...
A może bohaterem jest każdy, kto nie dał się zabić?
A może każdy, kto przeżył i nie oszalał...?.....
Wojna jest irracjonalna. Jej dramat polega na tym, że jak się okazuje, wystarczy wymyślić coś,
co można wmówić ludziom jako uzasadnienie zabijania, pozwolić im uwierzyć, że walczą w
imię szczytnych ideałów, albo wcale nie pytać i kazać to robić, albo tylko dać powód do
nienawiści. I kazać zabijać. I kazać dać się zabić- w zasadzie bez większej różnicy. Byle ruszyło
z miejsca, a reszta i tak potoczy się sama.
A później nie ma wygranych i przegranych. Są tylko zabici i ci, którym udało się przeżyć.
I tylko czasami zupełnie nie wiadomo, czy przypadkiem tym pierwszym nie „udało się” bardziej.
Bo nie muszą z tym żyć.
………
A przecież to tylko jedna strona medalu. Są przecież także i ci, których ta sama machina miele
milionami, chociaż nawet nie wzięli broni do ręki.
Cywile. A kogo obchodzi ich los ?!
„Kiedy walczą słonie, najbardziej cierpi trawa”.....................
Nie wiem czy tak wyglądała wojna w Korei.
Myślę, że tak wygląda każda wojna.
Nie składa się ze zwycięskich i przegranych bitew.
Składa się z ludzkich trupów i z okaleczonych dusz.
Drastyczne sceny?
A jakie mają być ?
To jak z dyskusją o „Pasji” Gibsona- że miazga, że krew się leje strumieniami...
Bo co? Bo nie jest miło słuchać prawdy o tym , do czego zdolny jest człowiek?
Bo co? Bo „trochę inne” od potocznych wyobrażeń?
Inne.
Może po prostu prawdziwe.