Myślałem, że będzie to ciepła historia o tych aktorach z kultowych filmów, które uwielbiam jak Breakfast Club czy St Elmo's Fire i po części było to o nich. Ale głównie chodziło o Brat Pack, czyli termin którym się ich określało. A jeszcze bardziej konkretnie, że byli nim obrażeni, a szczególnie autor filmu Andrew McCarthy.
Ja zawsze uważałem to określenie za coś dobrego, dającego im większą sławę i kultowość w nawiązaniu do poprzedniego Rat Pack. Ale okazuje się, że gdy ukazał się artykuł, który zapoczątkował to określenie to ci młodzi wtedy aktorzy poczuli się tym bardzo dotknięci.
Andrew McCarthy stara się tu udowodnić, że ten jeden artykuł niby zniszczył im życia i kariery. Widać przez cały film, że gorzko patrzy w przeszłość myśląc sobie, że gdyby nie jakiś artykuł to dostałby już multum Oscarów, zamiast teraz grać w jakichś mniej znanych projektach.
Jednak jak rozmawia z innymi aktorami z tej grupy, których nie widział od 30 lat, to okazuje się, że może im się to nie podobało ale nie myślą o tym tak jak reżyser i nie rozpamiętują tego. A wielu z nich rozwinęło też potem swoją karierę. Jak Emilio Estevez, Demi Moore czy Rob Lowe. Nie wspominając o innych aktorach (Brat Pack było takim płynnym określeniem, że nie do końca wiadomo kto z młodego pokolenia aktorów w nim był) jak Tom Cruise czy Robert Downey Jr.
Rozmowy są trochę cringe moim zdaniem. McCarthy podróżuje do kilku z tych aktorów, którzy zgodzili się z nim rozmawiać i w zasadzie szuka potwierdzenia tego, że artykuł o Brat Pack zniszczył im kariery. I tak naprawdę jednoznacznie niczego nie znajduje. Wydaje się, że rozmówcy są bardzo świadomi kamery i z grzeczności przytakują reżyserowi i są dla niego mili. Ale traktują go trochę z góry jako tego komu się nie udało tak jak im więc trzeba mu pomóc. Wydaje się, że artykuł dla innych był to co najwyżej jakiś przykry moment, który zdarzył się 30 lat temu i dawno o tym zapomnieli a reżyser ciągle tym żyje. Rob Lowe nawet stwierdził: chłopie byłeś częścią czegoś wspaniałego o czym ludzie mówią jeszcze trzydziesci lat po fakcie. Ciesz się tym.
Rozmowa z Emilio Estevezem była dziwna. Może z tego powodu, że jak sam przyznał zabił projekt filmowy bo nie chciał żeby McCarthy grał tam razem z nim 30 lat temu więc czuć było pewien dyskomfort i jednocześnie poczucie wyższości u Esteveza. Tak jakby Emilio mówił dobra dam ci nakręcić ten wywiad i będziemy kwita. Panowie podczas chyba dość długiej rozmowy stali też przez cały czas przy wejściu do domu naprzeciw siebie oddzieleni blatem kuchennym. Sprawiało to wrażenie, że Estevez chciał bardzo krótkiego wywiadu i żeby McCarthy sobie poszedł jak najszybciej. Inni rozmówcy wydawali się znacznie bardziej serdeczni.
Może nawet ciekawsze są rozmowy z agentami, reżyserami czy specjalistami z różnych dziedzin jak Malcolm Gladwell, którzy wchodzą trochę głębiej w mechanizmy społeczne i są w wypowiedziach dużo bardziej autentyczni.
Ogólnie była to chyba terapia pana McCarthy. I nie wygląda on tu dobrze. Aczkolwiek zważając na to, że on był i reżyserem i scenarzystą i wypuścił ten film taki jaki jest, myślę, że zdawał sobie z tego sprawę i możliwe, że chciał po prostu pokazać siebie, swoją słabość, małostkowość i niedoskonałość. Jeśli tak to naprawdę ukłony.
Największy minus to chyba to, że film sprowadza się do tego, że jestem bogaty i sławny a mogłem być bogatszy i sławniejszy. Więc jeśli nie jest się aktorem, który rozpamiętuje to, że niesprawiedliwie mógłby być wyżej w jakiejś tam hierarchii (w skrócie jeśli nie jesteś aktorem) to dość ciężko się utożsamić z tą sytuacją.
Ocena może zawyżona ze względu na nostalgię i jednak było też kilka ciekawych wątków.