Szczerze pisząc pomimo całego mojego szacunku dla Gilliama z racji uczestinctwa w wiadomo jakiej grupie nigdy nie potrafiłem zrozumieć do końca fenomenu i "kultowości" "Brazylii". Niby wszystko tu jest - klimat, absurdalny humor, swoiste post-apo, które uwielbiam itd itp. No ale nie wiem - nigdy mnie ten film jakoś nie powalał na kolana (a widziałem go pierwszy raz ponad 30 lat temu jeszcze na marnej kopii VHS). Nie widzę tu jakichś profetycznych rzeczy jak niektórzy. Nie wiem - może Ellen Barkin byłaby lepsza w roli głównej. Nie mówię, że to zły film - wręcz przeciwnie ale w porównaniu z chociażby z "12 małpami", "Krainą traw" czy nawet "Jabberwocky" a zwłaszcza "Las Vegas parano" (nie wspominając o produkcjach Monty Pythona) to dziwi mnie "kult" jakim obrósł ten w sumie wg mnie dość średni film